Kiedy w moje łapki trafił, nieco przypadkiem zresztą, Wyrok Mariusza Zielke, nie bardzo się paliłem do lektury. Coś tam o tej książce i o autorze pozytywnie obiło mi się o uszy, ale nauczony smutnym doświadczeniem nie dowierzałem naszym krytykom i ich głosom. „Dobre bo polskie” zawsze kojarzy mi się z przekorną myślą, iż pewnie rzecz oznaczana podobnymi etykietkami niewiele ma zalet poza tym, że jest „nasza”.
W końcu, gdy stosik książek oczekujących na moim biurku w kolejce na przeczytanie nieco się przerzedził, przyszła kolej i na to opasłe dość tomisko. Szata graficzna okładki, faktycznie kojarząca się nieco z Millennium Stiega Larssona (wydanym przez tę samą oficynę wydawniczą), podsyciła we mnie po równo nadzieję, jak i obawę. Nadzieję, iż w końcu w Polsce pojawi się ktoś podobny do wielkiego Szweda i obawę, iż to tylko tani chwyt marketingowy, a mnie czeka jedynie kolejny zawód. Zebrałem się jednak na odwagę i śmiało zacząłem czytać.
Od pierwszych stron lektury narzucają się nam analogie między wspomnianymi autorami i ich powieściami. Głównym bohaterem Wyroku jest polski dziennikarz Jakub Zimny, w wielu aspektach przypominający Bloomkvista z trylogii Millennium. Styl prowadzenia akcji, klimat i oparcie w głęboko zdiagnozowanych problemach społecznych, stopień komplikacji fabuły i jej wielowątkowość, a nawet maniera literacka obu autorów są podobne. Zielke zresztą wielokrotnie w swej powieści, mniej lub bardziej wprost, nawiązuje do sławnego kolegi po piórze ze Szwecji i jego trylogii, czym dodatkowo uwodzi czytelnika, gdyż robi to z rzadko spotykanym wyczuciem.
Głównym tematem Wyroku jest świat polskich finansistów i polityków będący totalną patologią, podobnie jak nasze media zapewniające mu osłonę przed społecznym oburzeniem. Jak będzie przebiegać walka Zimnego z polskim bagnem nie zdradzę. To trzeba przeczytać.
Czytelnik, który dotąd nie za bardzo interesował się ekonomią, finansami, działaniem mediów i mechanizmami polityki może na początku książki odczuwać pewną trudność, nim zapozna się z niektórymi terminami ekonomicznymi. Zapewniam jednak, że jest to niczym w porównaniu z tym, co czeka czytelników przy pierwszych spotkaniach z dobrą marynistyką chociażby, gdzie bez uporczywego poszerzania wiedzy trudno o prawidłowym odbiór. W lekturze Wyroku słownik pewnie nie będzie nawet potrzebny, jeśli tylko ktoś nie jest ostatnim leniem umysłowym i będzie czytał uważnie. Koncentracja jest niezbędna również ze względu na komplikację fabuły, liczne odniesienia do rzeczywistości i refleksje, które lektura wywołuje, a to wymaga wielokrotnie równoległego myślenia na kilku płaszczyznach. Mimo tego książka wciąga niczym najlepsza powieść akcji do tego stopnia, że odkładałem ją dopiero wtedy, gdy musiałem.
Zawsze podkreślałem, że jestem wielbicielem szwedzkiej szkoły kryminału społecznego i ubolewałem nad tym, iż nie mamy w naszym kraju autorów piszących w tym kanonie. Nie ma co ukrywać – Mariusz Zielke przełamał tę złą passę. W Wyroku mamy wszystko, czego potrzebuje dobry kryminał społeczny – i zabójstwa, i ich umocowanie w społecznej patologii, napięcie i klimat, jednym słowem styl i szyk. Brak mi trochę wielotorowości Larssona, który nie koncentrował się na jednym temacie, ale jednocześnie atakował kilka dysfunkcji społeczeństwa szwedzkiego. Rozumiem jednak, że być może Zielke nie chciał się rozdrabniać, nie chciał naraz pokazywać wszystkich wad dzisiejszej Polski, by nie zostać okrzykniętym zdrajcą i polakofobem. I tak, mimo wszystko, wyszło na to, że Polska jest dzikim krajem, gorszym niż niejeden z najbardziej egzotycznych zakątków świata. Pewnie wielu czytelników zastanawiać się będzie, czy nie przesadził?
Kto miał choć jaki taki kontakt z polskim sądownictwem, policją i służbami, kto choćby tylko uważnie i krytycznie ogląda telewizję, tak jak się za komuny oglądało, ten wie, że naprawdę jest jeszcze gorzej. Nie trzeba porównywać, przywołanej również w powieści, sprawy piramidy finansowej stworzonej przez Bernarda Madoffa, który już odsiaduje faktyczne dożywocie, do jej naszego odpowiednika, czyli sprawy afery Amber Gold, która zdaje się powoli umierać ze starości. Lepiej wspomnieć wyciszone szybko głosy inwestorów Amber Gold, którzy kilkakrotnie przed kamerami się żalili, iż w postępowaniu dotyczącym Amber Gold są traktowani jak należy (sic!), ale gdy chcą rozmawiać w sprawach innych podobnych przedsięwzięć, w których ich oszukano, to nikt nie chce ich nawet wysłuchać! Wystarczy wspomnieć nagradzany program Państwo w państwie. Wystarczy wspomnieć dziesiątki afer, które wszystkie pozamiatano pod dywan czy, jak w przypadku afery solnej, nawet nie wstrzymano przestępczej działalności i nie udawano, że się coś w tej sprawie robi. W każdym normalnym kraju jedna z takich afer wystarczyłaby, by wywołać trzęsienie ziemi, które zmiotłoby całą scenę polityczną, a nie tylko partię rządzącą, ale u nas nic się nie dzieje. Ba – szarzy ludzie są gotowi skakać sobie do gardeł w obronie swoich sympatii politycznych i mają gdzieś, że wszyscy główni gracze do spółki z gangsterami biznesu ich okradają. Mają gdzieś, że już za kilkanaście lat emerytury, za wyjątkiem nielicznych wyjątków, będą głodowe, że nie będzie tego, co jeszcze niedawno było normą w całym demokratycznym świecie – powszechnego dostępu do szkolnictwa i świadczeń medycznych. Można tak ciągnąć w nieskończoność. Po prostu Polska nie jest normalnym krajem, a Polacy nie są normalnym społeczeństwem i w moim odczuciu zakończenie Wyroku jest absolutnie nierealne. Nawet najarany optymista w taki koniec, którego zresztą nie zdradzę, w naszych realiach nie uwierzy, chyba że w dodatku jest po prostu głupi. Przepraszam wszystkich za mocne słowa, ale mam przekonanie, iż tak właśnie jest. Polska polityczna góra jest niczym Gomorra w stadium daleko bardziej posuniętej degeneracji niż ta włoska. W naszym wielkim biznesie i polityce takie hasła jak przyzwoitość już nie istnieją. Jedynym wyznacznikiem, powodem i usprawiedliwieniem, ceną i nagrodą jest kasa. Kasa i władza; władza dla kasy, kasa dla władzy. Jeśli trzeba kogoś okraść, jeśli trzeba zatruć środowisko czy nawet zabić, nie ma problemu, jest tylko kwestią za ile. A zresztą – ile jest warte życie ludzkie? Na pewno dla tysiąca nie warto zabić, ale dla miliona? A dla dziesięciu, w dodatku nie samemu i osobę, której nawet nie znamy? Ten temat Zielke, z powodów, które chyba rozumiem, potraktował zbyt łagodnie, ukazując granicę między gangsterami i biznesmenami; granicę której tak naprawdę już często nie ma. Jest już tylko granica między dobrymi i złymi ludźmi, ale takiego podziału nie używa się już nie tylko w naszej polityce, ale nawet w kościele.
Poza głównym tematem powieść ma wiele smaczków, prawdziwych perełek, jak choćby ukazanie sieci i internetu jako, wbrew powszechnemu mniemaniu, środka masowego przekazu podatnego na cenzurę i manipulację nie mniej, niż prasa czy telewizja, a może nawet bardziej. Nie będę się jednak rozwodził nad drobiazgami. Diabeł tkwi w tych szczegółach i zapewniam, że są warte samodzielnego poznania i docenienia.
Znów wracamy do porównań między Larssonem i Zielke. Pierwszy miał łatwo. Pisał o kraju, w którym, jak w każdym, są jakieś patologie, i choć nie da się wygrać z nimi wojny, gdyż są emanacją odwiecznej walki dobra ze złem, to realne jest wygrywanie bitew i ma sens walka o to, by tego zła było jak najmniej. Nasz pisarz miał przed sobą prawdziwe wyzwanie; jak napisać powieść o walce dobra ze złem, której akcja rozgrywa się w kraju, gdzie występek jest normą, a cnota wyjątkiem? Gdzie ludzi dzieli się na swoich i obcych, a nie na dobrych i złych? Gdzie urzędujący urzędnik państwowy wysokiego szczebla potrafi powiedzieć do kamery, iż nic nie zrobił w sprawie ewidentnego aferalnego łamania prawa, gdyż każdy w Polsce wie, że duży może więcej, a wielki może wszystko… Gdzie taki drugi kraj, gdzie ludzie są gotowi podpisywać listy w obronie pedofila tylko dlatego, że jest księdzem, którego zresztą widują w większości raz na tydzień przez godzinę w kościele i nic o nim nie wiedzą? Jak w takim kraju napisać zakończenie, które byłoby realne, a nie zniechęciło i nie przestraszyło ostatnich prawych i sprawiedliwych? Nie wiem. Jest to niemożliwe zapewne i z tego powodu moje uwagi o nierealnym zakończeniu nie są zarzutem wobec autora, a jedynie wyrazem żalu i rozpaczy nad tym, co się dzieje z naszym krajem, który po raz kolejny zaprzepaszcza szansę, którą dała mu historia.
Wracając do Wyroku i Mariusza Zielke – zdecydowanie najlepsza polska powieść w swej klasie i autor, który jako pierwszy nie uciekł w przeszłość, przyszłość ani płytkość, tylko sięgnął do tego, co nas zgubi, gdyż osobiście nie wierzę, by dało się to jeszcze naprawić. Zapraszam do lektury, dla mnie nieco dołującej, ale bezapelacyjnie wspaniałej
Wasz Andrew