Choć mam wielu ulubionych autorów, to wciąż chętnie sięgam po nieznane mi wcześniej nazwiska. Gdy przeczytałam opis "Sukcesji", byłam przekonana, że jest to książka dla mnie. Od zawsze fascynowały mnie rodzinne klany, te wszystkie sympatie i antypatie oraz oczywiście sprawy spadkowe. Te ostatnie kojarzą się przecież z klasyką kryminału, a wiecie już, że i do niej mam słabość. Czy zatem Joannie Dulewicz rzeczywiście udało się mnie zachwycić?
Odpowiedź na to pytanie nie jest na pewno oczywista, bo i ta powieść taka nie jest. Trudno ją nawet jednoznacznie zaklasyfikować, bo choć na okładce została określona jako thriller psychologiczny, to w moim odczuciu tak nie jest. Jest jedyna w swoim rodzaju, rzeczywiście bardzo mocno oparta na aspektach psychologicznych, ale cech thrillera w niej nie dostrzegłam, fabule bliżej jest raczej do kryminału.
"Sukcesja" ma doskonałą konstrukcję, dokładnie taką, jaką uwielbiam, czyli wydarzenia przedstawione są z perspektywy wielu bohaterów, a dodatkowo teraźniejszość przeplatana jest fragmentami sprzed dwudziestu lat. Mnogość postaci może się wydawać początkowo przytłaczająca, tym bardziej, że trudno zapamiętać powiązania między nimi, bo autorka opisuje je wszystkie jednocześnie na samym początku, z czasem jednak akcja wciąga tak bardzo i wątki zazębiają się na tyle, że samo układa się to w głowie.
Wspominałam już, że jest to książka przede wszystkim psychologiczna. Na czterystu pięćdziesięciu stronach autorka nakreśliła naprawdę dużo portretów postaci, zasygnalizowała całą paletę ludzkich zachowań, podjęła wiele ważnych społecznych tematów, pokazała jak mylące i krzywdzące są stereotypy, zdarła maski, za którymi kryli się bohaterowie. Po lekturze tej powieści być może niektórzy uświadomią sobie w końcu, że mocny makijaż nie musi być oznaką buntu, a to, że ktoś sprawia wrażenie wyniosłego, nie znaczy wcale, że taki jest. Każdy człowiek ma swoją własną, unikalną historię, której nikt nigdy w pełni nie pozna i nie zrozumie. Kształtują nas nie tylko geny i wychowanie, nie tylko kamienie milowe naszego życia, ale też drobnostki, sytuacje i słowa, które ledwo pamiętamy.
Autorka w posłowiu przyznała, że jej celem było stworzenie opowieści o miłości. Przyznaję, że moja uwaga skupiła się raczej na aspektach opisanych powyżej, bo zaletą "Sukcesji" jest to, że prawdopodobnie każdy czytelnik zinterpretuje ją inaczej, skoncentruje się na innym elemencie tego przebogatego studium psychologicznego, ale rzeczywiście miłości też należy się kilka słów w odniesieniu do treści. I nie chodzi tu o miłość romantyczną, która pewnie jako pierwsza przychodzi na myśl, mowa tu o innych jej obliczach, na pierwszy plan wysuwa się jednak ta rodzicielska. To też znamienne, bo to jest tak naprawdę pierwsza miłość, której człowiek doświadcza, przynajmniej w teorii, bo Dulewicz pokazuje jak cienka jest granica między "chłodnym chodem" a wręcz obsesyjnym i destrukcyjnym uczuciem, a także, że nadmiar miłości może być równie szkodliwy jak jej brak.
Mogłabym pisać i pisać, analizować, rozważać, interpretować, dorabiać własne teorie. Joanna Dulewicz jest wnikliwą obserwatorką, potrafi przełożyć codzienność na karty powieści, na fikcyjną opowieść, której akcja toczy się w nieistniejącej miejscowości, dzięki czemu fabuła staje się tak bardzo uniwersalna. Nie jestem w stanie nic zarzucić warstwie psychologicznej powieści, jestem ogromnie wdzięczna autorce za te wszystkie refleksje, do których nastroiła mnie "Sukcesja".
Domyślacie się pewnie, że przechodzę właśnie do tego, co nie przypadło mi do gustu. Już na początku napisałam, że nie określiłabym tej książki mianem thrillera, jej treść nie wywoływała we mnie tego szczególnego rodzaju napięcia. Myślę, że nie warto jej szufladkować, choć ma sporo cech dobrego kryminału. Klasycznie zaczyna się od trupa i z każdą stroną zbliżamy się do rozwiązania. Podobało mi się to jak byłam prowadzona przez kolejne tropy, jak retrospekcje niby spowalniały akcję, jednocześnie podsuwając nowe potencjalne motywy i sprawców. Zdradzę Wam też, że czytając, cały czas wracałam myślami do prologu i próbowałam dopasować do niego konkretnych bohaterów, były to jednak ślepe trafy, dopiero pod koniec powieści wszystkie elementy wskoczyły na właściwe miejsca. I ta część zakończenia w pełni mnie usatysfakcjonowała, jest w nim jednak coś, co moim zdaniem było za bardzo przekombinowane.
Moje 7/10.