Od początku wiadomo, że ta rodzina jest zbyt.
Idealna, nieprawdziwa, nieżyciowa, niemożliwa. Wszystko zbyt.
Od początku wiadomo, że w ich domu, w ich życiu kryje się tajemnica. To ten moment, w którym rozumiesz już, że na pewno jest coś nie tak, ale jednocześnie nie wiesz co, a może jednak nic, bo wszystko przecież wygląda normalnie. Ta wąziutka szczelina między prawdą a pozorami nie chce się zasklepić, ale po pierwsze, kto by chciał się pchać? Po drugie – a co, jeśli to ty okażesz się wariatem? Lepiej nie ryzykować, dalej zachwycać się obrazkiem, zazdrościć i obserwować – rypnie się sprawa czy nie?
Waszczyńscy, zamożne małżeństwo po trzydziestce z dwójką kilkuletnich dzieci, znika pewnego dnia. Dom nieograbiony, choć byłoby co kraść. Zostały w nim też wszystkie przedmioty codziennego użytku. Samochód na podjeździe. Drugi – służbowy Marcina Waszczyńskiego – odpoczywa grzecznie na firmowym parkingu. Co się stało, gdzie przepadli? Żyją - czy nie? Oto zagadka, w rozwiązanie której zupełnym przypadkiem zaangażowany zostaje podinspektor Krystian Gruszecki. Jak to zwykle w takich książkach bywa, w policji i w życiu wiodło mu się różnie, czasem bywał niewygodny i taki też bardzo szybko okaże się w tej sprawie. W grę wchodzą oczywiście ogromne pieniądze, nieczyste interesy, tuszowanie spraw, daleko idąca i całkowicie nieprzystojąca stróżom prawa nieuczciwość. Oraz związane z tym wszystkim wielkie ludzkie nieszczęścia sprzed lat, których pokłosiem są wydarzenia stanowiące oś fabularną tej książki.
Kozioł ofiarny w sprawie zaginięcia Waszczyńskich szybko się znajduje i świetnie się do tej roli nadaje – ale sprawa zdaje się stać w miejscu, działania policji i prokuratury wobec podejrzanego są mocno zastanawiające, z jednej strony spektakularne, z drugiej… opieszałe. Gruszecki nic nie może zrobić, bo prawie natychmiast zostaje od tematu odsunięty. Wraca do niego, gdy prawie po roku odzywa się do niego Ida, jego szalona koleżanka – dziennikarka, dla której nie ma zamkniętych drzwi. Właściwie to jej bezkompromisowość i skuteczność nadają śledztwu z powrotem należny bieg.
I czytelnik także szybko biegnie do odkrycia, co się stało z Waszczyńskimi, ale też – co ważniejsze – poznaje przeszłość bohaterów tej książki. W najlepszym razie przeszłość trudną, częściej – tragiczną. Nie sposób się od niej uwolnić.
Powieść Natalii Fiedorczuk może nie wysadza z siodła, ale na pewno jest dobrze opowiedzianą historią. Autorka sprawnie prowadzi akcję, jest konkretna, unika dłużyzn. Językowi także nie mogę nic zarzucić, to nie jest płaska opowieść. Swoje postaci autorka portretuje przekonująco - a mamy tu różne typy charakterologiczne (psychopatę, doświadczającą przemocy psychicznej kobietę, nieszkodliwego dziwaka). Może tylko w przypadku Idy nieco przesadza z wyrazistością, ale rozumiem, że to właśnie ona miała być tą, która brawurowo przyczyni się do rozwiązania sprawy tajemniczego zaginięcia Waszczyńskich. Na tyle, na ile dało się ją rozwiązać…
I z tym niedopowiedzeniem Was zostawiam. Na koniec dodam jeszcze tylko, że Porodzina zasiewa w sercu pewien niepokój, a jeśli udaje się to książce, którą można przeczytać w dwa wieczory, to raczej dobrze o niej świadczy.