Powieść międzypokoleniowa, jak określił wydawca „Stan splątania” Roksany Jędrzejewskiej – Wróbel, niesie obietnicę czegoś ponadczasowego, zwracającego uwagę na czerpanie z życia tego, co najważniejsze, najlepsze. Rzeczywiście, lektura wzruszyła mnie, zachęciła do zatrzymania się, przemyślenia, kim właściwie chciałabym być i co mnie uszczęśliwia. Choć w zamyśle miała być książką młodzieżową, to jestem przekonana, że poruszy czytelnika w każdym wieku.
Bohaterami książki są uczniowie ósmej klasy, przygotowujący się do egzaminu końcowego – Lena, Maria i Miłosz. Nastolatkowie żyją w bańkach obojętności, pod stałą presją szkoły i rodzin, w poczuciu niedopasowania do nikogo i niczego, niepewni i samotni. W ramach wolontariatu, za który otrzymają punkty potrzebne przy rekrutacji do szkół średnich, zostają skierowani do domu opieki dla osób starszych. Poznają tam Elodię, Jarminę i Bentrama oraz innych staruszków, którzy już nikomu nie są potrzebni, za których decyzje podejmowane są przez innych, których nie traktuje się poważnie. Po niezbyt udanym początku znajomości okazuje się, że nastolatkowie i staruszkowie znajdują się w zaskakująco podobnej sytuacji: są samotni, pozbawieni możliwości decydowania o sobie, nierozumiani, naciskani i ograniczani. Nawiązuje się między nimi niespotykana nić porozumienia, pełna szacunku i empatii, prawdziwa przyjaźń bez wzajemnego oceniania. Prowadzi ona do zaskakujących wydarzeń, nowego otwarcia, chwil prawdziwego szczęścia i powrotu do wspólnot, dając wszystkim poczucie autentyczności, wyzwolenia do wyzwań i wymagań współczesnego świata, narzuconego nam wszystkim wyścigu o bycie najlepszym.
Diagnoza wystawiona współczesnemu społeczeństwu przez autorkę jest tu być może odrobinę przerysowana, a jednak trafna. Rodzice nie poświęcają czasu swoim dzieciom, nie rozmawiają o ich potrzebach, które sami rozumieją jako konieczność zdobywania dobrych ocen, nagród, bezustanną rywalizację o lepsze miejsca w rankingach, pozwalające im w przyszłości zdobyć dobry zawód i zarabiać. Nie widzą pustki w ich życiach, dojmującej samotności. Oceniają, że jeśli dziecko nie sprawia problemów wychowawczych i dobrze się uczy, wszystko jest w porządku. Sami uczestniczą w wyścigu szczurów, chcą być najlepsi, nie ustają w wysiłkach, by ciągle biec do przodu, nie żyjąc naprawdę, nie dbając o to, by świętować wyjątkowe chwile, nadawać im znaczenie. Staruszkowie z domu opieki z kolei są bierni, opuszczeni, tęskniący za rodzinami i żyją w poczuciu bycia niepotrzebnymi. Są zapomniani, zaniedbuje się ich uczucia i prawdziwe potrzeby. Ukrywa się ich i dąży do tego, by stali się niewidzialni.
Życzyłabym sobie, aby ta książka trafiła na półki i do umysłów wszystkich nastolatków oraz ich rodziców i nauczycieli. Uniwersalna opowieść o przyjaźni mogłaby się okazać receptą na szerzącą się znieczulicę i coraz bardziej widoczne oddalanie się ludzi od siebie.
Klimat stworzony przez autorkę też jest wyjątkowy. Udało się jej stworzyć atmosferę ciepła, ale też refleksyjności. Cały czas towarzyszyło mi poczucie, że życie nie powinno wyglądać tak, jak pokazano w książce. Samotność, jak bańka mydlana, otacza każdego bohatera, mimo że wokół jest mnóstwo ludzi. Nawet jeśli czują, że ktoś jest krzywdzony, nie idą wesprzeć. Bohaterowie przeżywają święta Bożego Narodzenia, najbardziej rodzinne chwile w roku, a jednak daleko im do tego, za czym tęsknimy – radością, świątecznymi aromatami, byciu razem.
Refleksja, z jaką zostałam po przeczytaniu tej książki, potrzebna jest każdemu. Dbajmy o relacje z naszymi dziećmi i naszymi rodzicami. Nie ma nic ważniejszego w życiu. Kariera, wygląd, wysportowana sylwetka nie da nam szczęścia, natomiast miłość bliskich – już tak.