"Tutaj życie płynie powolną stróżką, z dala od wielkiej Tamizy. Trzy tysiące cichych i przyjaznych ludzi".
Ktoś jednak okazał swoją drugą twarz.
Pirbright to niewielkie i urokliwe miasteczko, w którym dochodzi do zbrodni. Ofiarą jest powszechnie znany, ale dość zamknięty w sobie hodowca koni.
"(...) w tkance miasteczka Pirbright jątrzyło się wiele ran, które nie chcąc się zagoić, obrastały naroślami plotek i niedopowiedzeń. Pośród nich była jednak prawda, która doprowadziła do zbrodni".
Małomiasteczkowy klimat szybko zaczyna dawać o sobie znać. Niby wszyscy wszystko wiedzą, ale kiedy przychodzi do przesłuchań to nagle nabierają wody w usta, dystansują się. Rozpoczynają się knucia i wytykanie sąsiedzkich przewinień. Na jaw wychodzą tajemnice i cała gama wzajemnych, często niejednoznacznych powiązań. Lista "chętnych" do miana sprawcy powiększa się.
Kto faktycznie nic nie wie, a gdzie rodzi się kłamstwo?
"Redfern miał wrażenie, że dostał się w tryby maszyny, której mechanizm nie do końca rozumiał. Dlatego musiał zdjąć mundur i zagłębić się w ciemną stronę podlondyńskiego miasteczka".
Tak jak przeszłość i niedokończone sprawy drążą jego umysł tak toczeń drąży jego ciało. David Redferna ze swoimi zawziętym charakterem nie potrafi zwolnić, zwyczajnie odpocząć i zregenerować siły. Cały czas balansuje na granicy wytrzymałości. Podejmuje się kolejnego niełatwego śledztwa. Drobiazgowo analizuje każdy zdobyty ślad, najmniejszą poszlakę. Wkracza wgłąb rodzinnych koligacji i sąsiedzkich zaszłości.
"Chmury, które od ponad pół roku zbierały się nad jego głową, przybrały złowrogi czarny kolor. Redfern miał wrażenie, że za chwilę spadnie nie tyle deszcz, ile cyklon, który ze szczętem go pochłonie".
Bez względu na aktualne śledztwo prywatne problemy Davida nie ucichły. Przeszłość puka coraz mocniej do drzwi i domaga się uwagi. I na tym polu Redfern nie ustaje w poszukiwaniach. Staje się to wręcz jego obsesją. Do tego dochodzi strach o życie przyjaciółki, który jeszcze bardziej napędza go do działania.
Z kart powieści przedziera się samotność, która coraz bardziej doskwiera głównemu bohaterowi. Każdy, kogo darzy większym uczuciem oddala się. Dziadek wyjeżdża do Polski, koleżanka z pracy trafia na leczenie, przyjaciółka znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Mężczyznę dopada pewnego rodzaju bezradność. Mimo chęci nie ze wszystkim sobie dobrze radzi, a też nie na wszystko ma bezpośredni wpływ.
Autorka w pędzie śledztwa nie zapomniała o całym tle społecznym. Między wierszami przewija się segregacja rasowa, niewolnictwo, rasizm, dyskryminacja ze względu na orientację płciową, zdrady, knucia, ciężka choroba dziecka i brak funduszy na leczenie, czy okradanie obywatela przez państwo. Nieustannie jestem pod ogromnym wrażeniem tego jak Anna Rozenberg w ramach jednej powieści potrafi przemycić tyle ważnych problemów, nie przesycając nimi fabuły i nie zatracając przy tym idei głównego wątku.
Ogromnie zachęcam Was do lektury, ale mam również apel!
Jeśli planujecie poznać całą serię, co jest zupełnie zrozumiałe, to absolutnie i bezdyskusyjnie czytajcie w kolejności. Jeśli jednak znajdzie się jakiś leniuszek, który lubi drogi na skróty i chce pominąć dwa poprzednie tomy to pierwsze kilkadziesiąt stron "Wszystkich umarłych" świetnie odświeżą najważniejsze fakty z "Masek pośmiertnych" i "Punktów zapalnych".
Ja zawsze zabierając się za kolejny tom serii czytam zakończenie poprzedniego. Tu też tak zrobiłam, ale idąc dalej okazało się, że zupełnie mogłam sobie to odpuścić, bo Autorka tak wszystko przedstawiła, że odnalazłam się bez większego problemu.
Wisienką na torcie jest zakończenie. Wbije Was ono w fotel, dodatkowo podkręci atmosferę i zaostrzy apetyt na ciąg dalszy.