Kurdowie to jeden z największych narodów świata, który nie posiada własnego państwa. Na terenie historycznego Kurdystanu, podzielonego pomiędzy Turcję, Iran, Irak i Syrię, mieszka ich blisko 25 mln. Choć większość z nich wyznaje islam (głównie odmiany sunnckiej), to wśród Kurdów znaleźć można również czcicieli innych religii – alewizmu, zoroastryzmu, różnego rodzaju obrządków chrześcijańskich, jarsanizmu, czy jezydów, o których zresztą kilka lat temu było dosyć głośno. Kurdowie posługują się zarówno językiem kurdyjskim, jak i arabskim, tureckim czy perskim. Trzeba przyznać, to dosyć sporo.
W powszechnej świadomości Kurdowie funkcjonują jako wojownicy o swoją autonomię, prowadzący działania narodowowyzwoleńcze w krajach sprawujących władzę nad historycznym Kurdystanem. Nasza ocena ich oporu naznaczona jest propagandą rozsiewaną przez rząd w Ankarze, który dokłada wszelkich możliwych starań, aby uniemożliwić uzyskanie tej sporej mniejszości narodowej, jakichkolwiek przywilejów, zarówno u siebie, jak i u sąsiadów. Ale do rzeczy.
Książka Gayle Tzemach Lemmon, pod tytułem „Za wolność moich sióstr. Walka o nasze jutro” opisuje heroiczną walkę kurdyjskich bojowniczek w Syrii. Syryjscy Kurdowie zamieszkują region zwany przez nich Rożawą (brzmi swojsko), położony w północnej części tego państwa. Gdy w Syrii wybuchła wojna domowa, tamtejsi Kurdowie ogłosili swoją autonomię w 2014 roku, nie uznawaną zresztą przez państwa regionu. Kurdowie z Rożawy dosyć szybko się zorganizowali, wprowadzając sprawną administrację na terenach opuszczonych przez syryjskie wojska rządowe, opartą na lewicowej ideologii Abdullaha Odżalana, której głównym założeniem jest wprowadzenie równouprawnienia kobiet na Bliskim Wschodzie.
Znawcy tematu piszą o tej feministycznej ideologii, określając ją terminem żineologii (od kurdyjskiego określenia kobiety). W założeniach Abdullaha Odżalana należy wrócić do neolitycznego równouprawnienia. Postuluje on, że współczesny model patriarchalny, wsparty przez kapitalizm i religie monoteistyczne, przyczynia się do uprawomocnienia opresji względem słabszych, w tym głównie kobiet. Nic dziwnego, że sprzeciwia się on tradycyjnym na Bliskim Wschodzie zabójstwom honorowym, przemocy wobec kobiet, piętnuje poligamię oraz poniżanie i deprecjonowanie roli kobiet w społeczeństwie.
Syryjscy Kurdowie idąc za hasłami swego naczelnego ideologa, wprowadzili parytety we wszystkich instytucjach (kobiety muszą obsadzać minimum 40% stanowisk w danej instytucji). Zakazano małżeństw nieletnich, poligamii, śmiercią każe się tzw. zabójstwa honorowe. W każdej wsi utworzono domy kobiet, gdzie każda ofiara przemocy może uzyskać wsparcie i pomoc. Niestety, trudno walczyć z tradycją narosłą przez tysiące lat. Tak czy inaczej, Kurdyjki zostały dopuszczone do tworzenia własnych oddziałów militarnych. Na ich czele ścierają się z wszelakiego typu organizacjami terrorystycznymi, okupującymi tereny upadłej Syrii i Iraku, z niesławnym ISIS na czele.
Korzenie ich organizacji sięgają 1993 roku. Jednak dopiero w 2003 roku powstała formacja Kobiece Jednostki Ochrony (YPJ), która w początkowym okresie swej działalności skupiła blisko 7000 kobiet. Obecnie w ich szeregach można znaleźć ponad 60 000 dzielnych bojowniczek o wolność kobiet na Bliskim Wschodzie. Co ciekawe, szkolenie obejmuje nie tylko naukę technik walki, ale i wprowadzenie do feministycznej filozofii Odżalana i teorii praw kobiet. Warto zauważyć, że szkolenie kobiet jest znacznie szersze od tego, jakie przechodzą mężczyźni.
Dzielne Kurdyjki aktywnie wspierały Amerykanów, którzy walczyli z nie tak dawno potężną ISIS. Z książki dowiedziałem się, że wiele z nich, z dnia na dzień rezygnowało ze swojego życia, aby móc spełnić swe marzenie o wolności własnej, i innych kobiet. Porzucały studia, dosłownie uciekały ze ślubnych kobierców, nie bacząc, że – wedle lokalnej tradycji – okryją siebie i swoich bliskich hańbą. Na szczęście, ten stan się zmienia, ale to praca jeszcze na długie lata. Kurdyjki z YPJ, swą dzielnością, przedsiębiorczością i oddaniem sprawie, zyskały sobie jednak powszechne uznanie i szacunek. Co ciekawe, wśród terrorystów, z którymi walczą, zyskują niemal złowieszczy rozgłos. Według islamskich fundamentalistów, śmierć z ręki kobiety zamyka im wstęp do Raju. Żegnajcie hurysy i niebiańskie luksusy… Jednak, jak same podkreślają, nie walczą one z islamem, tylko z jego wypaczeniem, opartym na prześladowaniu wyznawców innych religii, publicznych egzekucjach czy traktowaniu kobiet jako seksualnych niewolnic.
Powszechną sławę bojowniczki zyskały w 2014 roku, gdy stawiły czoła oblężeniu syryjskiego miasta Kobani, atakowanego przez oddziały ISIS. Był to pierwszy przypadek, gdy terroryści z Daesz dostali bęcki i to srogie. A to wszystko w świetle kamer – chociaż z sąsiedniej Turcji. Dziewczyny z YPJ wespół z Syryjskimi Siłami Demokratycznymi, brały również udział w ewakuacji jezydów z irackiego Sindżaru, z którego ewakuowano blisko 10 000 ludzi. Wcześniej oddziały ISIS wymordowały tam ponad 5000 jezydów, ponad 6000 z nich, głównie kobiet, uprowadzono do Syrii i zachodniego Iraku. Porwane kobiety stały się towarem – sprzedawano je jako niewolnice seksualne, lub jako dawczynie narządów. W 2017 roku współczesne amazonki wzięły udział w oblężeniu Rakki, ówczesnej stolicy pseudo-państwa ISIS. Po tym sukcesie, w szeregi Kobiecych Jednostek Ochrony zaczęły wstępować nie tylko jezydki, Syryjki czy mieszkanki innych krajów Bliskiego Wschodu, ale również panie z państw Zachodu. Niestety, administracja Donalda Trumpa, porzuciła dzielne kobiety z YPJ, zostawiając je bez jakiegokolwiek wsparcia. Jaki los je czeka?
Książka, wbrew moim oczekiwaniom, jest interesująca. Autorka opowiada fascynującą historie niezwykłych, dzielnych kobiet z Bliskiego Wschodu, które pragną tylko zyskać to, co na Zachodzie wydaje się być standardem – wolność osobistą, wolność sumienia, szacunek dla tego, że są kobietami, możliwość zdobycia wykształcenia czy pracy na własny rachunek. To tak niewiele, a tak wiele kosztuje. Co mają do stracenia? Wszystko, z życiem własnym na czele. W jakimś stopniu książka Lemmon miała być rodzajem pomnika dla walczących Kurdyjek, ale stanowi raczej dowód tego, jak straszny jest świat. A to wszystko przy cichym przyzwoleniu niepewnych sojuszników z Ameryki, którzy liczą się tylko z własnymi interesami… Przyznam, że od czasu przeczytania „Za wolność moich sióstr…” nie umiem przestać myśleć o dramacie kobiet, nie tylko z Kurdystanu, ale i innych regionów Bliskiego Wschodu. Ręczę, że po lekturze tej książki, nie będziecie już tacy sami.