Keri Arthur urodziła się i wychowała w Melbourne, w Australii i mieszka tam do dnia dzisiejszego. Jest autorką wielu książek z gatunku paranormal romance, urban fantasy, fantasy grozy oraz zwykłego fantasy. Jednak największy rozgłos zyskała dzięki cyklowi „Zew nocy”. „Wschodzący księżyc” jest pierwszym tomem tejże serii.
Główną bohaterka jest Riley Jenson, półkrwi wilkołak i półwampir, ale to wilcza część jej natury jest dominująca. Kobieta pracuje w Departamencie Innych Ras w Melbourne na stanowisku łącznika. Razem z nią pracuje tam również jej brat bliźniak – Rhoan; u niego stroną dominującą jest wampirzą i dlatego mężczyzna pracuje jako strażnik, którego zadaniem jest ochrona ludzi, nawet gdy wymaga to zabójstwa.
Riley stara się żyć normalnie i nie wdawać się w sprawy strażników, chociaż szef departamentu z chęcią widziałby ją w ich szeregach. Jednak jej życie staje do góry nogami gdy wyczuwa, że jej brat wpakował się w dość poważne tarapaty. Gdy Rhoan znika, to właśnie jego siostra rozpoczyna poszukiwania.
Sprawy zaczynają się komplikować w momencie kiedy Riley znajduje przed swoimi drzwiami nagiego i bardzo seksownego wampira, który utrzymuje, iż jest przyjacielem jej brata jednak nie ma pojęcia dlaczego i w jaki sposób znalazł się przed jej mieszkaniem. Quinn wie jedynie, że może to mieć związek z Rhoanem i jego zaginięciem.
Kolejnym problemem może się okazać zbliżająca się pełnia, która budzi w Riley księżycową gorączkę, czyli w wolnym tłumaczeniu, kontrolę nad jej ciałem i życiem zaczynają przejmować hormony.
Przechodząc do rzeczy, fabuła jest doskonale skonstruowana i poprowadzona, nie ma w niej żadnych przeskoków w czasie i dlatego książkę czyta się bardzo płynnie i szybko. Intryga goni intrygę, w które autorka wplotła wątki miłosne. Można więc powiedzieć, że „Wschodzący księżyc” jest idealnym zlepkiem różnych gatunków literackich. Mamy tutaj romans paranormalny, urban fantasy oraz sensacje, które tworzą spójną całość. Jeżeli chodzi o akcję to jest ona wciągająca od samego początku i pomimo tego, że wszystko dzieje się naprawdę szybko, to czytelnik nie ma większego problemu z „wyłapaniem” najważniejszych informacji. Dodatkowym plusem jest tutaj prostota języka jakim posługiwała się autorka, więc czytelnik bez problemu może zrozumieć o co chodzi w treści.
Książka jest raczej dla starszych czytelników ze względy na sporą ilość scen erotycznych. Przy ich powstawaniu autorka nie uciekała się do żadnych poetyckich określeń, czy też łagodnego opisu. Zawarła w nic całą żądzę, namiętność i rozkosz jaka może „wybuchnąć” pomiędzy dwójką osób. Zazwyczaj takie sceny mi nie przeszkadzają, ale w tej książce było inaczej, może dlatego, że bohaterowie podchodzą do seksu w sposób bezpruderyjny i rozwiązły. Zazwyczaj w romansach paranormalnych wszystkie wydarzenia skupiają się wokół pary głównych bohaterów, którzy okazują się „bratnimi duszami”. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby było to gorszące czy odpychające, jest to po prostu coś nowego.
Co do bohaterów to mam raczej mieszane uczucia. Nie dość, że wszyscy są nadzwyczaj silni i pozbawieni niektórych cech człowieczeństwa, to dodatkowo są oni nieprzeciętnie bogaci. Jednak ze wszystkich postaci najbardziej polubiłam Quinna. Z pozoru to twardy i bezwzględny wampir, który nigdy przed niczym się nie cofa. Natomiast w środku jest wrażliwy i podatny na zranienia, dlatego nie chce angażować się w jakiekolwiek związki partnerskie. Tą drugą jego stronę możemy poznać dzięki krótkim fragmentom w których wampir porusza swoją przeszłość.
Podsumowując. „Wschodzący księżyc” jest wciągającą i przyjemną lekturą, ale raczej nie zalicza się do książek, do których powrócę za jakiś czas. Pomimo to polecam każdemu kto lubi paranormalne romanse z odrobiną sensacyjnej akcji.