"Zaczęłam mieć poczucie zmarnowanego życia. To, co miało być przejściowe, stało się nudną codziennością, a ja przestałam liczyć, że cokolwiek dobrego może mnie jeszcze w życiu spotkać. Nigdy się tego nie spodziewałam."
"Pensjonat na wrzosowisku" to pierwsza część serii "Wrzosowisko" i zarazem moje pierwsze spotkanie z autorką Anną Łajkowską. Okładka zauroczyła mnie całkowicie i oczyma wyobraźni widziałam siebie pośród wrzosów.
Poznajemy Basię, Polkę mieszkającą w Anglii. Basia ma dwie nastoletnie córki, małego synka i męża, który rozwija swoją karierę w dziale IT.
W, na pozór, szczęśliwym małżeństwie Basi zaczyna czegoś brakować. Decyzja o opuszczeniu kraju skutkowała tym, że musiała ona zrezygnować ze swojej firmy. Sama decyduje o pozostaniu z synkiem w domu. Co zatem sprawia, że nie chce jechać na zaplanowane z rodziną wakacje?
"Usiadłam w fotelu i dopiero teraz zaczęłam myśleć o sobie. Nie miałam do tej pory czasu ani ochoty analizować swoich emocji. Przez ostatnie dwa lata czułam się coraz gorzej. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Początkowo cieszyłam się swobodą i nową sytuacją. Potem zaczęło mi coraz bardziej brakować pracy."
Po rozmowie z mężem rodzina rozdziela się żeby osobno móc spędzić wakacje. W podróż Basia zabiera ze sobą tajemnicze pudełko, które zostawiła dla niej jej zmarła kuzynka, a w którym miał być ukryty największy sekret jej życia. Basia wraz z synkiem zatrzymuje się w pensjonacie Charoll. Niestety nieoczekiwane wydarzenie sprawia, że Basia trafia do szpitala. I tu moje niebywałe zaskoczenie. Nie decyduje się na to żeby powiadomić męża o swym stanie a dodatkowo powierza swoje dziecko kompletnie obcej osobie. Jaka matka, w obliczu pobytu w szpitalu nie chciałaby żeby jej dziecko było pod opieką ojca a nie nieznanej mu kobiety?
Nie spodziewałam się pędzącej akcji ale to co znalazłam na kartach tej powieści nie do końca mnie zachwyciło. Miałam też problem, bo nie udało mi się rozgryźć Basi i jej pretensji do, no właśnie kogo - męża, sytuacji, losu? Nadziei upatrywałam w tajemniczym i zagadkowym pudełku nieżyjącej kuzynki ale i to mnie rozczarowało. Czytając czekałam na to aż coś się wydarzy, może na jakiś podmuch wydarzeń. Tym podmuchem mógłby być James, który pojawił się na chwilę by, bez specjalnego wkładu w historię zniknąć. Jedyną postacią, która zasługuje na uwagę to właścicielka pensjonatu Charoll. Jest ona dla Basi oparciem i pokazuje, że warto cieszyć się tym co się ma.
Basi nie polubiłam od pierwszych stron powieści. Fakt faktem jest nieszczęśliwa, przytłoczona domowymi obowiązkami, ale za to z pomysłami na siebie. No właśnie, to tylko pomysły, które zapalają się jej w głowie jak rozbłyski świetlików. Tak naprawdę to Basia sama nie wie co chciałaby robić. Za to chwilami miałam wrażenie, że jest roszczeniowa i po latach siedzenia z dzieckiem w domu należy się jej zmiana.
Niesamowicie podobały mi się opisy. Autorka w bardzo plastyczny sposób opisuje Szkocję i wystarczyłoby zamknąć oczy by móc się tam przenieść. Szalenie zaciekawiła mnie wizyta głównych bohaterów w Knaresborough w Jaskini Mateczki Shipton. Przyznam, że z ciekawością szukałam informacji w internecie.
Jednak pomimo tego czegoś mi zabrakło. Czego, nie umiem do końca nazwać i sprecyzować. Powieść nie jest źle napisana ale mnie nie porwała.