Rzadko kiedy tak często w trakcie lektury miałem ochotę zadać pisarzowi pytanie "Po co?" Po co coś zrobił, wprowadził jakieś rozwiązanie fabularne, na coś się zdecydował - w sprawach zupełnie fundamentalnych dla danego tekstu. Tu tych niejasności na linii ja - Mróz jest tu naprawdę wyjątkowo dużo, to pierwsza rzecz, którą muszę stwierdzić w tej recenzji.
Po pierwsze - po co postawił Chyłkę i Oryńskiego na przeciwko siebie, skoro potem w ogóle nie wykorzystywał tego, że są tak usytuowani? Potencjał to miało niewątpliwie wielki, oboje prawnicy znają się dobrze, znają swoje silne i słabe strony, oboje powinni trochę krępować się ze sobą walczyć, a trochę może właśnie cieszyć się perspektywą tego, że będą mogli się ze sobą zmierzyć. I nic. Zero, nul. Ani nie mają z tym problemu, ani nie analizują siebie wzajem, nic nijak nie wynika z tego, że nagle znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. Co więcej gdy potem zaczynają współpracować, to to też bierze się... no, może nie znikąd, bo Najpłodniejszy chyba akurat chciał pokazać to przełamywanie (i tylko je, tego jak są w przeciwnych obozach na serio w żadnym stopniu nie czujemy), ale sceny ich powrotu do bycia zespołem są według mnie po prostu nieporadne. Jakieś spotkania w parku, jakieś, no zwyczajnie... dziwne rozmowy. No, nie wyszło to wszystko totalnie.
Po drugie - po co wątek problemów alkoholowych Chyłki pokazany w taki sposób. Nie ruszał i, co więcej, mam silne przekonanie, że Najpłodniejszy nijak nie chciał, a co najmniej nijak się nie postarał, by ruszał. Panie Mróz, to nie jest tak, że nie umie Pan opisywać trudnych problemów w sposób poruszający. Umie Pan, "Nieodnalezioną" wykazał Pan to nader jednoznacznie. Czemu więc pijaństwo Chyłki pokazał Pan na zasadzie "och, jak ona się słodko upija"? Po co? To jest poważna, niszcząca życie choroba, w tym nie ma nic słodkiego, serio. W Pana powieści - jest i jest to jedyny wymiar w jakim ten problem widzimy. Co więcej to psuło tak naprawdę akcję (choćby ta końcówka robi się przez to mniej prawdopodobna). Więc - czemu?
Po trzecie - po co wątek cygański. Nijak nie poznajemy Cyganów, ich obecność nie jest wartością dodaną w tekście. No, tak przynajmniej myślałem do około dwóch trzecich lektury, potem, muszę to uczciwie przyznać, zaczęli nią być. Trochę chyba ilość przeszła w jakość, mieliśmy tyle scen cygańskich, że zaczęło to być istotne dla fabuły i, no właśnie, stanowiące jakąś tam wartość.
Tak jak chlanie Chyłki nie rusza, tak rozterki Kordiana zwyczajnie męczą. Chłopak zastanawia się, czy chce być dobry czy zły, wierność i bycie porządnym czy forsa i pozycja i zastanawia się i zastanawia i nic z tego nie wynika. Mamy nawet powtórki z wiadomości o nim z poprzednich tomów, np. że nie był super wybitnym studentem i załapanie się do Żelazny&McVray było dlań wielką szansą, chyba po to, by te rozterki uwiarygodnić. No, jeżeli Mróz już ucieka się do takich chwytów jak rzeczone powtórki, to to chyba jasny znak, że coś tu nie wyszło.
Książka, jak zwykle w wypadku Najpłodniejszego, robi miejscami wrażenie niedopracowanej, nie do końca zredagowanej - choć tu może jest tego akurat mniej niż w innych jego dziełkach. Ale... czy tylko mi umknęła scena pewnego ważnego ogłoszenia wyroku? :) Aha, w tym miejscu jeszcze jedna uwaga - wielka szkoda, że nie dopracowano wątku obaw Borsuka co do losu Kordiana. Gdyby to dobrze zrobić, pokazać, że lekko pogardzany staruszek jednak jest zdolny do bardzo ludzkich odruchów, że ma obawę na zasadzie "ja już wsiąkłem w to bagno, ty chłopaku masz jeszcze szansę", mogłoby z tego wyjść coś naprawdę fajnego. Tak jest tylko jakiś zarys. Dodam jeszcze, że pewne Cobenopodone ubarwianie stylu na siłę (tak, mam na myśli "Trumpa") tylko wkurzają.
Jejku, powiedzcie mi jedno - czemu skoro powieść tak bardzo mi się nie podobała mam tak wielką ochotę dalej czytać Mroza? Wiem że rozwiązanie zagadki znów będzie znikąd, że znów wiele rzeczy będzie na siłę, ale chcę. Za to aż cztery gwiazdki.