Już przed laty byłam ciekawa książki Haldemana, ale pozycja zagubiła się w setkach innych tytułów i dopiero teraz, przy okazji kolejnego jej wydania, przyszła pora na tę wojnę. Czy spodziewałam się tego co otrzymałam? Niekoniecznie. Ale też trudno mieć sprecyzowane oczekiwania, skoro miałam w pamięci gównie to, iż Autor napisał ją niejako na bazie własnych doświadczeń wyniesionych z wojny w Wietnamie. Nie znaczy to, iż będzie porównywalną wizją militarnych zmagań, bo przecież "Wieczna wojna" ma miejsce w kosmosie, ale przesłanie o bezsensie mordowania ludzi w imię pokoju będzie istotą. I mimo iż rzecz jest o wojnie z pewnością nie jest gloryfikacją misji człowieka w imię obrony kraju, świata, a wręcz czymś przeciwnym.
Opowiadana historia odbywa się z punktu weterana wojennego Williama Mandelli. Poznajemy jego zmagania najpierw jako szeregowca, potem sierżanta, a na koniec majora. Przeskakiwanie kolejnych misji podnosi jego insygnia, ale nieszczególnie buduje doświadczenie. Ten czasem, mimo swojego wykształcenia i znajomości praw fizyki, czuje się zagubiony również w przestrzeni międzyplanetarnej. Co prawda Autor umiejętnie zawiesił bohatera w czasie oraz dwóch przestrzeniach, kosmicznej oraz ziemskiej, co do tego nie ma wątpliwości. Wojna rozciągnięta w czasie na setki lat, a jednoczesne skoki kolapsarowe umożliwiające szybkie poruszanie się po nieboskłonie i dylatacja czasu, oszczędza bohatera. Kto jako emeryt nie chciałby się czuć i wyglądać jak trzydziestolatek. Tylko kto chciałby żyć i czy umiałby żyć beztrosko z doświadczeniami jakie wyniósł z walk z obcą nacją, czując że zabija bez większego sensu, że traci współtowarzyszy w imię wyższych celów jakie zapowiada ONZ.
Pierwsza część to przede wszystkim szkolenie żołnierzy w trudnych warunkach, osiąganie sprawności w kombinezonach bojowych oraz budowanie bazy na dopiero co zweryfikowanej planecie, a do tego niewygody podczas przemieszczania się w statku kosmicznym, radzenie sobie z przeciążeniami, jaki i stałym zagrożeniem z zewnątrz. Z jednej strony taka tematyka może znudzić, ale z drugiej strony wzbudza ciekawość to, jak dalece w tym punkcie zawędrowała wyobraźnia Haldemana. Natomiast rozgrywek wojennych z wrogiem dostajemy raptem dwie, w różnych momentach trwania tej dziwnej wojny, dlatego też są mocno zróżnicowane w podejściu obu sił, sposobie działania, zarówno atakowania jak i obrony. To od razu stwarza wrażenie, że jesteśmy na innym etapie działań wojennych i być może początkowe bagatelizowanie sił wroga z czasem mogło doprowadzić do większych strat po stronie ludzi.
Jednakże rzeczywistość "Wiecznej wojny" to nie tylko bijatyka w kosmosie, ale i życie na Ziemi. Niewiele dowiadujemy się na przestrzeni dziesięcioleci o świecie Taurańczyków, tak samo, jak mało do świadomości walczących z nimi żołnierzy dociera o sytuacji na Ziemi. A nasz ziemski świat też się przeistacza i wydaje się, że dochodzi do tego nie zupełnie w pokojowym wymiarze. Nie podoba mi się rzeczywistość jaką Mandella zastaje po odejściu do cywila. Zresztą jemu też nie idzie najlepiej. Myślę, że to mniej więcej tak, jakby zapaść na kilka lat w śpiączkę po czym obudzić się i nie móc zrozumieć jak aż do tego stopnia zmieniły się realia. Polityka jaką prowadzi się na świecie jest równie nieubłagana w swoich konsekwencjach, jak w przypadku spotkania wroga na polu bitewnym. Najistotniejsza kwestia to przeludnienie, a co za tym idzie ograniczenie naturalnych zasobów, a w związku z tym wytyczenie nowych norm funkcjonowania. To prowadzi do kolejnych podziałów ludności na tych mniej i bardziej przydatnych społecznie, czyli tych, których obejmuje się programami pomocowymi, jak choćby opieką medyczną i tych, których skazuje się na powolną śmierć. Poza tym panuje wszechobecny bandytyzm, amoralność oraz homoseksualizm, jako wytrych do walki z nad liczebnością ludzi. Bohater na tyle nie potrafi odnaleźć się w zastanym świecie, że składa wniosek i powraca do służby. Rodzi się pytanie: na jaką skale zmienia się nasz świat, że lepszą alternatywą wydaje się być zabijanie w kosmosie?
O ile "Wieczna wojna" zniechęciła mnie na początku, to im dalej posuwała się akcja, tym bardziej absorbująca stawała się treść. Praktycznie dwie trzecie książki musiałam przeczytać od razu, nie było innej możliwości. Po szkoleniach, pierwszej bitwie zaczęłam się czuć jak wprawiony w rzemiosło żołnierz. No dobra, może raczej obserwator. Tak czy inaczej, spowodowało to zmianę mojego punktu odniesienia w stosunku do fabuły. I pomimo iż skoki czasoprzestrzenne wydawały mi się już zbędne do przedstawiania kolejnych faz, to jednak przypominały o tym, że jestem teraz z nimi tam, w kosmosie, a relatywna wizja życia na Ziemi odsuwa się na dalszy plan. Momentami życie ziemskie jest jak mgliste wspomnienie nierealnej już przeszłości. Tym bardziej po latach ponownego zetknięcia się z możliwością zaistnienia znów tam na dole.
Czytelnik jest w stanie poczuć się jak na sinusoidzie, podobnie jak bohater przechodzący kolejne fazy i zwroty w swoim życiu. Ma możliwość zastanowienia się nad swoim bytem oraz istnieniem w wymiarze globalnym. W sumie Joe Haldeman stworzył coś uniwersalnego i ponadczasowego, a do tego realistycznego, mimo iż mamy do czynienia z fantastyką. Dostrzeżemy to wszystko jeśli nie będziemy się skupiać jedynie na wymiarze militarnym opowieści.
Godna polecenia. I mimo iż wiem, że kolejna część cyklu nie jest kontynuacją przedstawionych tu zdarzeń to chętnie przeczytam.