Kiedy kilka tygodni temu brałam z bibliotecznej półki „Przyczynek do historii radości”, liczyłam na to, z czym od dawna kojarzyłam literaturę czeską – charakterystyczny humor, absurd, krzywe zwierciadła, mrugnięcia okiem, czasem groteskę – w każdym razie rzeczy lekkie, łatwe i przyjemne; miałam też nadzieję, że podczas lektury będę mogła się zaśmiać lub chociaż uśmiechnąć. O bogowie, nie mogłam bardziej się pomylić.
Przyznam, że na fali chęci przeżycia czytelniczej „randki w ciemno” na miejscu przeczytałam tylko pierwszy akapit blurbu, który obiecywał mi śledztwo w sprawie – podobno – samobójczej śmierci pewnego biznesmena. Postać dociekliwego Policjanta drążącego przypadek brzmiała dość sztampowo, ale niezrażona zabrałam książkę do domu. Rozsiadłam się wygodnie z herbatką, gotowa na kabarecik i… dostałam obuchem w łeb.
Już od pierwszych stron wiedziałam, że lektura będzie bardziej wymagająca, niż zakładałam. Po zetknięciu się z gęstą, niejednoznaczną prozą Radki Denemarkovej, po zanurzeniu się w pełne metafor opisy przeżyłam mały szok. Przez chwilę chciałam nawet odłożyć tę książkę, uznać, że jest dla mnie zbyt skomplikowana (lub po prostu nie chce mi się wysilać mózgownicy); przewracałam jednak strony jedna za drugą, aż w końcu przyzwyczaiłam się do stylu autorki. Teraz jestem sobie wdzięczna, że nie odpuściłam.
Sprawa domniemanego samobójstwa, o której wspomniałam wcześniej, jest jedynie tłem, pretekstem do opowiedzenia historii o trzech kobietach i ich dziele. Napędza je chęć zemsty, zaprowadzenia sprawiedliwości, wrażliwość i solidarność; ich działanie wydaje się być wręcz desperacką próbą naprawienia świata.
Radka Denemarková odważnie i bezkompromisowo opisuje ważny problem społeczno-historyczny, jakim jest nagminne wykorzystywanie i stosowanie przemocy przez mężczyzn wobec kobiet. „Przyczynek do historii radości” jest powieścią trudną, bolesną, niewygodną, a do tego bardzo wymagającą – potrzebowałam czasu i niemałego uporu, żeby się w nią wgryźć. Wedle tytułu radością ma być seks, lecz szybko orientujemy się, że najważniejsza jest tu radość mężczyzn, dla których kobiety są tylko środkiem do celu; można je poniżać, krzywdzić, brać siłą… przecież to t y l k o gwałt. Czuję, jakby ta książka weszła mi w mózg jak drzazga pod paznokieć i tak jak drzazgi będzie mi trudno się jej pozbyć.
W jednej z recenzji tej książki zamieszczonych w Internecie ktoś zwrócił uwagę, że minęły już czasy cenzury, kiedy metafory były koniecznością, a dziś należy o trudnych rzeczach pisać wprost. Moim zdaniem jednak mamy już mnóstwo powieści, które ociekają przemocą, w których przemoc (również seksualna) jest wręcz romantyzowana i – o ile mogę tak powiedzieć – dobrze czytało się książkę, w której gwałty i inne okropności są obleczone w przenośnie i z której można wynotowywać piękne zdania. Przesłanie jest nadal zrozumiałe, a być może w takiej formie wybrzmiewa jeszcze mocniej.
Jeśli czujecie się na siłach, sięgnijcie po tę książkę, nie zrażajcie się pierwszymi trudnościami (bo wierzę, że u wielu czytelników mogą takowe wystąpić). Ja na pewno wrócę do twórczości Radki Denemarkovej.