O Knausgårdzie było głośno parę lat temu, ostatnio jakoś o nim nim nie słyszę. A sama książka? Z pewnością oryginalna, autor niby pisze wspomnienia, ale się w swoje życie wręcz wgryza, wchodzi w najdrobniejsze szczegóły, nastroje, momenty. Czasami to irytuje, ale ogólnie budzi podziw, to tak można pisać o tym cośmy przeżyli? Z takim ekshibicjonizmem wręcz? Poza tym tyle można pamiętać? Przypomina Knausgård trochę Stachurę z jego `życiopisaniem', jak nazwał stachurową prozę jeden z krytyków. Ale jest tutaj lepiej niż u Stachury, bo i temat i wykonanie lepsze.
Mam wrażenie, że książka wygląda to na autoterapię przelaną na papier, Knausgård poprzez szczegółową analizę swej historii usiłuje zrozumieć kim jest, jakim się stał, czym były jego stosunki z ojcem, wcale niełatwe i skomplikowane. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie życia ojca nienawidzi i życzy mu śmierci (wbrew pozorom, to nie takie rzadkie w stosunkach rodzinnych). Ale gdy rodziciel umiera, to się mocno rozkleja, nie bardzo może sobie dać radę z tą śmiercią. Niemniej o stosunkach z ojcem dowiadujemy się nie tak dużo, temat wydaje się zaledwie zarysowany, z pewnością jest pogłębiony w kolejnych tomach.
Czytając tą opowieść, ma się wrażenie, że to samo życie, ale oczywiście mamy tu mocno przemyślaną i przepracowaną formę. Zresztą autor pięknie pisze o znaczeniu formy dla dzieła literackiego: „To jedyne rządzące nią [literaturą] prawo: wszystko musi się ugiąć pod formą. Jeżeli któryś z pozostałych elementów literatury, takich jak styl, intryga, tematyka, stanie się mocniejszy niż forma, jeśli któryś z nich ją sobie podporządkuje, rezultat będzie kiepski.”
Są tam fragmenty piękne, gdy pisze o swoim odbiorze dzieł malarskich. Podzielam jego zachwyt dla późnego autoportretu Rembrandta z National Gallery w Londynie.
Jeszcze parę cytatów, które bardzo mi się podobały. Pisze o swoim rodzinnym mieście: „Dla mnie Kristiansand było jak zatopione miasto. Niemal wszyscy moi dawni znajomi wciąż tu mieszkali, tak mi mówił rozum, ale nie uczucia, ponieważ dla mnie czas w Kristiansand skończył się latem tamtego roku, gdy po liceum wyjechałem stąd na dobre.” To samo mógłbym powiedzieć i ja o swoim rodzinnym mieście...
Czasami mamy prawie poezję: „Tamtej nocy, kiedy się urodziła, Vanja przyglądała się nam przez wiele godzin. Jej oczy były jak dwie czarne latarnie. Ciało miała pokryte krwią, długie włosy lepiły się do głowy i przesuwała się powolnymi ruchami gada. Kiedy leżała na brzuchu Lindy i patrzyła na nas, wyglądała jak stworzenie, które przyszło z lasu. Nie mogliśmy się nasycić nią i jej spojrzeniem.” Z drugiej strony czasami autor przynudza, ale nieczęsto.
Ma ta proza dużą siłę hipnotyczną, ale mocno przytłacza, dlatego jakoś nie mam ochoty sięgnąć po kolejne tomy sagi Knausgårda, a jest ich w sumie sześć.