Bartosz Sokolak w swoim debiucie literackim zatytułowanym „Cierniogon” przenosi czytelnika w mroczne lata końca XVIII wieku, gdzie zapach nadciągającej rewolucji miesza się z tajemniczą atmosferą alchemii i okultystycznych praktyk. Głównym bohaterem, a przynajmniej na jeden rozdział, jest ekscentryczny pisarz Anton Lumiére, który po powrocie do miasta Karlen z wyprawy inspiruje się wschodnimi kulturami, pragnąc stworzyć swój arcydzieło filozoficzne. Jednak jego śmierć, tragicznie kończąca się upadkiem z okna, stawia przed dwoma strażnikami miejskimi, Newranem i Stanem – właściwymi głównymi bohaterami – zadanie rozwikłania tajemnicy tego mrocznego wydarzenia. Akcja szybko przenosi się do tajemniczego uzdrowiska o nazwie Villa Vitae, gdzie kolejne morderstwa podsycają atmosferę niepokoju i zagrożenia. W willi tej, oraz z jej tajemnicami, zostajemy właściwie przez całą powieść.
Jednym z niewątpliwych atutów tej książki jest jej punkt wyjściowy – historia intryguje od pierwszych stron, obiecując czytelnikowi niezapomnianą podróż przez świat pełen tajemniczych obrzędów i nieodgadnionych intencji. Autor również zasługuje na pochwałę za stworzenie dość ciekawego lore świata, chociaż miejscami mogło być odrobinę bardziej śmiałe w eksploracji niektórych motywów.
Jednakże książka nie jest bez wad. Jednym z problemów, który pojawia się w „Cierniogonie”, jest nierówność opisów. Z jednej strony autor potrafi wciągnąć czytelnika w misternie skonstruowany świat, z drugiej jednak niekiedy popada w przesadę. Opisy przyrody są często poetyckie i malownicze, co w teorii powinno budować atmosferę, ale w nadmiarze zwyczajnie nuży. Przesadne skupienie się na detalach otoczenia sprawia, że akcja momentami zwalnia i wybija czytelnika z dynamiki zdarzeń. W szczególności dotyczy to fragmentów, w których postacie przemierzają lasy lub wnętrza budynków – choć z pewnością oddziałuje to na wyobraźnię, miejscami jest zwyczajnie zbędne.
Z drugiej strony problematyczne bywają (gdyż nie zawsze się to pojawia) także opisy czynności bohaterów. Tutaj autor wpada w drugą skrajność – o ile pejzaże przedstawione są z niemal malarską precyzją, to same działania postaci bywają mechaniczne i nadmiernie szczegółowe. W niektórych fragmentach można wręcz odnieść wrażenie, że bohaterowie działają jak automaty, wykonując skrupulatnie wyliczone sekwencje ruchów, które nie mają większego znaczenia dla rozwoju historii. Tego rodzaju nadmiar detali odwraca uwagę od kluczowych elementów fabularnych i osłabiać napięcie.
Kolejną kwestią, która wymagałaby dopracowania, jest kreacja bohaterów. Choć główny wątek fabularny ma duży potencjał, niektóre postacie są do siebie zbyt podobne. Brakuje im wyrazistych cech charakteru, które pozwalałyby czytelnikowi łatwo je od siebie odróżnić. Zwłaszcza bohaterowie drugoplanowi wydają się pozbawieni indywidualności – ich sposób mówienia czy zachowania jest dość jednorodny. W rezultacie trudno jest zaangażować się emocjonalnie w losy poszczególnych postaci, ponieważ nie mają one wystarczająco wyraźnych rysów, by zapadać w pamięć. Możliwe, że większa różnorodność w sposobie narracji lub dodanie bardziej charakterystycznych cech mogłoby znacząco wzbogacić powieść.
Warto również wspomnieć o drobnych błędach językowych, które pojawiają się na kartach książki. Choć nie są one rażące, zdarzają się potknięcia semantyczne, które mogą zaburzać płynność lektury. W niektórych miejscach konstrukcja zdań sprawia wrażenie nieco nieporadnej lub nadmiernie złożonej, co wymaga od czytelnika dodatkowego skupienia, by właściwie zrozumieć przekaz. O ile można to wybaczyć debiutantowi, warto zwrócić uwagę na te elementy w przyszłych książkach, aby styl stał się bardziej dopracowany i spójny.
Rozpisałam się bardziej o elementach, które mniej mi się podobały, co jest dla mnie dość typowe. Nie oznacza to jednak wcale, że książka jest zła. Wręcz przeciwnie – jeśli tak wygląda debiut, to jestem ciekawa kolejnych propozycji autora!