Nick i Tess, szczęśliwe małżeństwo z dwójką uroczych, małych dzieci. Tess wykładała na uniwersytecie, ale po długim zastanowieniu stwierdziła, że chce być matką na pełen etat i zrezygnowała z pracy. Nick jest chirurgiem plastycznym, bardzo dobrym, znanym i poważanym. Całymi dniami nie ma go w domu, praca jest jego pasją. Tess generalnie nie protestuje, bo wie, jak bardzo kocha on swoją pracę i że widzi w niej powołanie do ratowania innych. Chociaż oczywiście trochę jej to jednak przeszkadza, bo wszystko jest na jej głowie - od załatwiania rachunków, przez zakupy, pełną opiekę nad dziećmi, do podejmowania właściwie prawie każej decyzji. A znowu Nick nie dostrzega, że Tess nie rozkoszuje się plotkowaniem z bogatymi mamuśkami z okolicy, a ma też oprócz tego masę roboty. Jednak generalnie - żyje im się dobrze, kochają się i pociągają fizycznie.
Właśnie świętują siódmą rocznicę ślubu, gdy w trakcie kolacji Nick zostaje wezwany do szpitala. Tess oczywiście nie protestuje, bo jakże tu odmówić, gdy chodzi o poparzonego małego chłopca. Charlie - tenże maluch - był na przyjęciu urodzinowym kolegi i nikt nie wie jakim cudem znalazł się nagle zbyt blisko ogniska, przez co trafia do szpitala z oparzeniami twarzy i jednej dłoni. Nick rzuca się w wir ratowania zdrowia małego, a na dodatek zaprzyjaźnia się z nim. Spędzają ze sobą coraz więcej czasu, a to automatycznie powoduje rozkwitanie przyjaźni rónież z mamą Charliego - Valerie.
Valerie, cóż mogę o niej powiedzieć... Charlie to efekt młodzieńczego romansu z artystą, który ją rzucił i wyjechał nie wiedząc nawet o ciąży, a Valerie nigdy mu o dziecku nie powiedziała. Skończyła studia prawnicze i od kilku lat pracuje w kancelarii. Oprócz synka oraz brata bliźniaka z nikim praktycznie nie jest blisko - nie ma przyjaciółek, dobrych znajomych, właściwie nie umawia się na randki. Cały czas zastanawiałam się dlaczego tak się dzieje. W każdym bądź razie Nick ją fascynuje, pociąga, jest tego świadoma właściwie prawie od pierwszych chwil.
I tak rodzi się wielokąt, bo trójkątem tego nazwać nie mogę. Czy Valerie uwiedzie Nicka, czy też będzie na odwrót? A może pozostaną tylko przyjaciółmi? Może Nick zostawi swoją rodzinę i stworzy nową wraz z Valerie i Charliem? A może wróci do Tess i dzieci? A może każde z nich będzie samotne? Możliwości jest wiele, jaką drogą poprowadzi nas autorka? Sprawdźcie sami!
Nie ma w tej książce właściwie nic odkrywczego, to wszystko już było. To dlaczego jest tak interesująca i czyta się ją bardzo dobrze? Może dlatego, że autorka stworzyła naprawdę realistycznych bohaterów i umiejętnie tka ich losy. A może dlatego, że rozwój akcji poznajemy na przemian z punktu widzenia trójki głównych bohaterów. A może dlatego, że wszystko jest tak hm... gładko przeplecione, tak dobrze się zazębia, ale jednocześnie aż do końca nie wiemy, co się tak naprawdę właściwie stanie. Fabuła jest ciekawa, od samego początku do samego końca było wciągająco i ciekawie. Bohaterowie są fajni, ale potrafią być też wkurzający, zdarzały się momenty, że praktycznie każdy z nich mnie denerwował. Jednocześnie każdemu z nich w jakimś stopniu współczułam, bo miałam wrażenie, że wpadli w sieć i nie mogą się uwolnić. Było mi żal Tessy, bo to taka fajna, sensowna babka, dobra matka i żona, myśląca i starająca się, by wszystko szło jak najlepiej. Było mi żal Valerie, bo miałam wrażenie, że ten pierwszy, dziwny związek stworzył z niej kalekę emocjonalną, która nie potrafiła sobie ułożyć życia, ani zrozumieć, czego by chciała od swego życia. Było mi żal Nicka, bo mimo tego, że kocha rodzinę, to jednak gdzieś się w tym wszystkim pogubił. Autorka wybrała dobry sposób na zakończenie powieści, przypadł mi do gustu, nie poszła w stronę słodzenia i ochów-achów.
Język powieści jest taki "normalny", ani zbyt prosty, ani zbyt wydumany. Wydanie jest naprawdę ładne - ciekawa obwoluta, starannie wykonana twarda okładka, dobry papier, czcionka przyjazna dla oczu. Cena jest odpowiednia do jakości wydania.
Przeczytałam już prawie wszystkie książki tej autorki (zostało mi tylko "Sto dni po ślubie", ale to też mam na półce), więc myślę, że mogę już to powiedzieć: dla mnie jest to autorka nierówna. Bo "Coś pożyczonego" i "Coś niebieskiego" to czytadła dobre i generalnie nic ponadto. "Dziecioodporna" z kolei to już średniactwo, jakby spadek formy. A znowu "Siedem lat później" to zdecydowany powrót do formy, jak dla mnie ta książka jest najlepsza ze wszystkich do tej pory czytanych. Ośmielę się wręcz stwierdzić, że widać w niej rozwój autorki. Jeżeli kolejne książki będą podobnej jakości, to będziemy miały (bo chyba jednak głównie kobiety czytają Giffin) autorkę naprawdę dobrych czytadeł :).
Polecam wszystkim spragnionym dobrej lektury poruszającej tematykę związków, zdrady, przyjaźni, nadziei, rodziny. Takich, które dają odrobinę uśmiechu, dużo wzruszeń, a jeszcze więcej pytań - co ja bym zrobiła (i zrobił, bo jakby nie patrzeć spora część książki, to odczucia Nicka) w takiej sytuacji?
[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu -
http://ksiazkowo.wordpress.com]