Es ist still und dunkel.
Tymi słowami Stasiuk rozpoczyna didaskalia swej jednoaktówki. Miejsce akcji to opuszczone i mało znaczące przejście graniczne na przełęczy Dujawa w Beskidach Niskich - najbliższe licząc od Czarnego, gdzie autor mieszka. Właściwie trudno się dziwić, że w jego tekstach Polska, a właściwie cała Europa Środkowo-Wschodnia (niemiecki konstrukt, którego istnienie wydawnictwo Czarne od lat konsekwentnie uprawdopodabnia) wygląda jak na poły opuszczona wieś w której autor mieszka: cicho, pusto, ciemno, nie ma żadnego ruchu, ludzie nieufni, zamknięci, okopani w swych niepostępowych tradycyjnych wartościach - tu czas stoi w miejscu. Najlepsze, że Stasiukowi się to podoba - i bardzo dobrze! Ja również lubię ten jego pesymizm, bo znam Polskę. Ale ten dramat powstał dla Niemców i za ich pieniądze - najwyraźniej im też taki obraz Polski bardzo odpowiada. Tylko czy ta perspektywa, to ten sam kraj, w którym mieszkamy?
Spośród nielicznych zawodów, które można było wykonywać w Beskidach, wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej i podpisaniu porozumienia z Schengen (2007) ubyła polowa: chłop, pracownik leśny, leśniczy - pozostali, ale celnicy, wojsko ochrony pogranicza, a przede wszystkim tradycyjne, starożytne w tych rejonach rzemiosło przemytnicze najwyraźniej skończyło się. Wśród bohaterów dramatu mamy właśnie byłego celnika Edka, który dziś jest emerytem. Emanuje z niego nostalgia po socjalizmie, ponieważ wtedy miał tę odrobinę władzy nad ludźmi, no i pod Ruskiem "był w kraju porządek". Słowackim porte parole Edka jest Marika - piękna handlarka z budki z alkoholem. Oboje po pięćdziesiątce, rozmawiają z młodym pokoleniem - ochroniarzami terenu dawnej strażnicy, która została sprywatyzowana. O dziwo kupił ją nie swój postkomunista (widać przejście mało dochodowe - inaczej niż te na zachodniej granicy, blokowane i wykupywane jeszcze kilka lat temu przez Kulczyka), lecz Turek. I tu rysuje się sławetny pseudo-problem, którym Stasiuk od lat się zajmuje w eseistyce: czy będziemy teraz bliżej Azji, czy Europy? Ochroniarze to spolegliwy Patryk, któremu tęskno do Anglii - czyli do Europy (już tam pracował - jest tam "wolność i można wszystko") i Angela (nomen omen?) - łańcuchowy pies nowego właściciela: według niej wszyscy się mają po prostu wynosić. Jako chór rozmowie wtóruje grupka byłych przemytników, mówiących chłopskim, lokalnym narzeczem. Oni wiedzą, że granica jest wieczna, tak jak ich zajęcie: jeśli nie tu, będzie się przemycać choćby nad Bosforem: Naszą ojczyzną była granica, a Schengen jest wygnaniem. (s.33/108)
Co mnie drażni to postać Edka. To nie jest pierwsze lepsze imię. No, chyba że Stasiuk ignoruje literaturę polską, o co go nie posądzam. U Mrożka w Tangu (1964) Edek było na imię tępemu bucowi, który się wprowadził do inteligenckiego domu i rozstawiał tę rodzinę po kątach. Dosadnie uosabiał tam "przewodnią siłę narodu". I w dramacie Mrożka Edek przejmuje w tym domu władzę. Przejął ją również w polskiej rzeczywistości - również po 1989 roku. Edek Mrożka jest dziś w Polsce kapitalistą i zdecydowanym internacjonalistą - ale internacjonalistą już europejskim. Polska jest dla niego za mała. Edek Stasiuka jest małym trybikiem tamtego "edkowego" systemu, ale choć czuje nostalgię po komunizmie, Stasiuk próbuje na siłę stroić go w patriotyczne piórka: to on jako jedyny krytykuje wyprzedaż majątku, likwidowanie granic, upadek struktur państwa. Chce w nim pokazać prawicowca? To by była bardzo gruba manipulacja. A cała reszta postaci - z Mariką włącznie - chciałaby bezrefleksyjnie uciec pod skrzydła Europy jako gastarbeiterzy, zostawić kraj obcym kapitalistom: nie ma tu już czego ratować. Taki obraz kraju byłby dla mnie zrozumiały w latach 90ych, kiedyśmy się zachłysnęli wizją wolności, a politycy "prywatyzowali" na potęgę. Ale w 2007, gdy ta sztuka powstała, obraz ten nie jest już prawdziwy. A jeśli Polacy fałszują obraz kraju, źródła jego konfliktów i napięć, kto ma za granicą zrozumieć, co jest dla nas ważne i czego naprawdę chcemy?
W niemieckiej wersji widać, że Olaf Kühl tłumaczy bardzo dobrze, świetnie też sobie radzi z odpowiednikami inwektyw w swym rodzimym języku - Otze (wydra), Pfurzgardine (bździocha), Weiberschwanz (babochłop) - gra też znakomicie z forsowanymi obecnie w Niemczech końcówkami żeńskimi, którymi chór wyzywa Angelę: Schwuchtelin (pedalica). A Angela nic mu nie można zrobić, bowiem: Chór można zwalczać tylko pieśnią. (s. 64/142) Dowcipne i celne.