Jakoś nie uległem fiksacji na punkcie prozy iberoamerykańskiej, nie uległem też modzie na skandynawskie powieści sensacyjne, choć akurat kilka przygód Wallandera Henninga Mankella uważam za całkiem niezłe. „Człowiek nietoperz” Nesbø mnie nie zachwycił, ale przecież każdemu należy się druga szansa. W każdym razie do nowej powieści Jo Nesbø podchodziłem bez czci nabożnej, ale i bez żadnych uprzedzeń.
Os, norweska prowincja. Historia zaczyna się, gdy Roy ma lat szesnaście, a jego brat, Carl, piętnaście. Dupowaty i mięczakowaty Carl podczas polowania na kaczki ciężko postrzelił psa ojca – zamiast wystrzelić choć raz do jakiejkolwiek kaczki – nie był też w stanie skrócić jego cierpień, czyli dobić go. Swojemu ojcu, twardemu facetowi uwielbiającemu oryginalny amerykański snus i takież piwo, chłopcy opowiedzieli zmyśloną historyjkę, jakoby Carl zachował się jak mężczyzna i zrobił, co było konieczne, ale ojciec wiedział swoje.
– Ty i ja jesteśmy tacy sami, Roy. Twardsi od takich jak mama i Carl. Dlatego musimy się nimi opiekować. Zawsze. Rozumiesz?
– Tak
– Jesteśmy rodziną. Mamy siebie i nikogo poza tym. Przyjaciele, kochanki, sąsiedzi, współmieszkańcy z wioski, państwo – wszystko to iluzja, gówno warta w dniu, w którym dzieją się rzeczy naprawdę ważne. Wtedy musimy stanąć przeciwko wszystkim, Roy. My przeciwko absolutnie wszystkim. Okej?
– Okej [1].
Słowa ojca zaważyły na prawie całym życiu Roya, i nie tylko jego. Tytułowym królestwem jest oczywiście rodzinna farma Opgardów w górzystej norweskiej wiosce Os, takiej, o jakiej można by powiedzieć w Polsce, że jest daleko od szosy.
Dwadzieścia lat później… rodzice braci już dawno nie żyją (zginęli w niejasnym wypadku samochodowym na Kozim Zakręcie), Roy Opgard prowadzi w wiosce stację benzynową i upadający warsztat samochodowy, a Carl zjawia się po bardzo długiej nieobecności w towarzystwie żony, dziwnej dziewczyny z Barbadosu, z szalonym planem wybudowania na ziemi, którą bracia odziedziczyli, luksusowego hotelu ze spa i wielu innych jeszcze atrakcji. Oczywiście wtedy też zaczynają pojawiać się poważne kłopoty, a z przeszłości wyłaniają się demony.
…pojąłem, że Shannon, podobnie jak mój ojciec, kieruje się prawem natury, które mówi, że rodzina jest na pierwszym miejscu. Przed odróżnianiem dobra od zła. Przed resztą całej ludzkości. Że zawsze jesteśmy my przeciwko całej reszcie [2].
Akcja powieści dzieje się dwutorowo. Narrator, Roy Opgard, relacjonuje wydarzenia bieżące, na przykład wizyty i rozmowy z lensmanem (coś w rodzaju wioskowego policjanta) Olsenem, drążącym temat problematycznego wypadku rodziców braci, czy przebieg spotkania z potencjalnymi inwestorami hotelowego biznesu, ale też opowiada o dorastaniu z bratem i przeróżnych perypetiach, jakie były w przeszłości udziałem ich obu (zakrwawione spodnie, zaginięcie poprzedniego lensmana itd.). Oba te nurty powoli zaczynają się stapiać w jedną całość, pojawiają się powiązania, wychodzą na jaw mroczne tajemnice – wydawałoby się – pogrzebane raz na zawsze już wiele lat temu.
Powieść przypomina wypowiedź Roya na temat życia w małej wiosce – w takim miejscu nie ma tajemnic, tu nic nie da się trwale ukryć, prędzej czy później i tak wszyscy wiedzą o sobie wszystko. A śmierć może być mniej straszna od wstydu…
Ostatecznie spraw dawnych i bieżących namnożyło się tak dużo i tak ciężkiego kalibru, że przekonania Roya Opgarda i jego niezłomna dotąd lojalność wobec rodziny i Carla, wystawione zostają na poważną próbę. Koszmarnego dylematu moralnego nie ułatwia rodzące się uczucie do szwagierki.
Zaletą utraty wszystkiego jest to, że nie zostaje ci już nic do stracenia.
„Królestwo” Jo Nesbø nie jest kolejną skandynawską sensacją – i całe szczęście – jest to raczej poważna powieść społeczna, obyczajowa, wreszcie dramat rodzinny, z wątkiem kryminalnym. Pozycja zdecydowanie bardzo dobra, której do zarzucenia mam tylko zbyt wielką objętość (jakieś 20 procent jest w zasadzie zbędne; to obecna irytująca maniera w branży wydawniczej, która ma usprawiedliwiać wysokie ceny książek), a także kilka niedokończonych, niezamkniętych wątków. Być może nie wszystko w książce trzeba było koniecznie wyjaśnić do końca, ale… można było. Nie straciłaby przez to. Ale i tak zdecydowanie warto!
--
1. Jo Nesbø, „Królestwo”, przekład Iwona Zimnicka, wyd. Dolnośląskie, 2020, s. 9.
2. Tamże, s. 155.
Książkę otrzymałem/otrzymałam od Wydawnictwa Dolnośląskiego - dziękuję.