Metrolit to Gotham bez superbohaterów. Miejsce, gdzie garstka nie skorumpowanych służb zdana jest na siebie w walce z kolejnymi przestępcami. Seryjni cieszą się tam wyjątkową popularnością, a media chętniej śledzą potknięcia i nieudolność prawa, co niczego nie ułatwia. Metrolit nie ma swojego Batmana ani detektywa Gordona, za to ich zespół do spraw seryjnych zabójców, podobno czarna owca struktur policji, naprawdę robi, co może, by odkryć tożsamość Vaina. Naśladowcy osławionego Voida, który to zamiast trafić do więzienia, znajduje się pod nadzorem detektywa Thorna. Ich burzliwa przeszłość najwyraźniej dla wyżej postawionych nie jest problemem. Może nawet jest całkiem wygodna, skoro oczy całego miasta zwrócone są w kierunku tej dwójki. Przepraszam, trójki. Vain, Thorn i Void nie znikają z mediów, ale najwięcej dzieje się poza ich wzrokiem. W tej części bowiem mniej jest krwawych zbrodni (a może jest ich wciąż wiele, ale tym razem, jakby powiedział Void, pozbawione są finezji, więc nie dominują?) a zdecydowanie więcej politycznych intryg. Struktury Metrolitu zaczynają powoli się spać, a w społeczeństwie zapanował coraz większy chaos. Kto tak naprawdę jest w tym wszystkimi najgorszy? Seryjny morderca? Bogaci i nietykalni? A może jeszcze ktoś inny, kto bierze udział w tej grze? Teorii jest wiele, a miasto coraz głośniej krzyczy.
Porównywanie Metrolitu do Gotham nie wydaje się właściwe, ale mam świadomość, że da to najlepszy obraz świata stworzonego przez Silencio. W końcu brudne, skorumpowane miasto, którym rządzą bogaci i seryjni, to coś, co w popkulturze już wiele razy się przewinęło, a jednak wciąż najbardziej charakterystyczna jest wizja stworzona w komiksach DC. O podgatunkach kryminałów (jak nori chociażby) mało kto natomiast słyszał. Tyle że tym razem autorka tworzy coś innego. Coś, czego jeszcze nie spotkałam i co ogromnie mnie pociąga. Niezależne miasto, które w niektórych obszarach wybiega w przyszłość, nie brzmi odkrywczo, a jednak strona po stronie łatwo jest się w nim zatracić. Dać się porwać jego realiom i wciągnąć w jego codzienny rytm. Przed lekturą pierwszego tomu „Pustki" miałam spore wątpliwości, czy historia ta przypadnie mi do gustu, ale koniec końców dla niej przepadłam i trudno mi uwierzyć, że to już koniec. Że już nie dowiem się, co dalej z bohaterami, do których tak się przywiązałam. Że nie będzie kolejnej zbrodni. Ale wszystko kiedyś się kończy, a to jak postawiła ostatnią kropkę Silencio przyniosło mi ogrom satysfakcji (i trochę łez).
Zaczęłam czytać pierwsze strony i już nie mogłam się oderwać. Oto jak wygląda moje poznawanie tytułów Silencio. Autorka, która kryje się pod tym pseudonimem, nie należy do popularnych, ale w moim sercu ma swoje stałe miejsce. Znajduje się na szczycie mojej listy żyjących ulubieńców literackich i nigdy mnie nie zawodzi. Niektóre jej powieści podobają mi się wybitnie, niektóre są po prostu dobre, ale wszystkie od razu trafiają do mojego serducha. A jak już tam trafią, to nigdy nie przestają chodzić mi po głowie. I tak też jest z „Pustką". Co moje wnętrzności przeżyły przez toksyczne uczucie Thorna i Voida, co odczułam, gdy cierpieli bohaterowie, których polubiłam... To wiem tylko ja i moje koty, które dzielnie wspierały mnie podczas lektury. Wam natomiast mogę powiedzieć tyle, że powinniście dać szansę tej autorce. A jeśli już znacie tom pierwszy akurat tej dylogii to pewnie zainteresuje Was to, że oprócz przewagi intryg jest też więcej uczuć wszelakich.