Zacznę od końca. Wypluta przez komiks Dave Coopera, albo raczej wyrzucona z niego, choć autor z odwagą powiedziałby „wyrzygana”. Siedzę i przetrawiam myśli, jakie „Falowanie...” we mnie szybką kreską narysowało, choć słowo „nagryzmoliło” byłoby chyba odpowiedniejsze. I dopiero teraz, kilka długich minut po lekturze, bardzo długich, dostrzegam tło tej historii. Zaczynają nabierać ostrości kontury tego, co ukryte. Dostrzegam znaczenie treści i kreski, które stanowią integralny duet, a który staje się widoczny po czasie, jaki dałam sobie na opadnięcie mieszanki emocji.
Ktoś powie, że „Falowanie...” jest obleśne.
Tak, jest. Nie zaprzeczę.
Ktoś inny stwierdzi, że „Falowanie...” jest brzydkie.
Tak, jest. Rysunki nie mają w sobie nic z piękna, kolorów, czy barw. Nie mają ci wręcz za złe, gdy oczami tylko szybko po nich przeskakujesz wyłapując jedynie tekst.
Ktoś inny powie, że „Falowanie...” jest wstrętne i że nie powinno nigdy ukazać się drukiem. Że obrazą jest publikacja tego komiksu. Pewnie tak, ale to komiks dla 18+, dla kogoś, kto szpetność kreski odseparuje od treści i własnych emocji, a kto na końcu ponownie to wszystko sklei wyciągając dorosłe spostrzeżenia.
Liczy się współgranie myśli. Ogromne znaczenie ma tu dystans połączony z bystrością, bo tak naprawdę „Falowanie. Słabość do Tiny” to komiks o samotności, o pragnieniu bliskości i ciepła. To próba zapełnienia życia, by stało się ono kompletne, spójnie niemalże. To historia pragnienia bycia komuś potrzebnym, bez przymusu i bez obowiązku. To tęsknota za drugą osobą. Za kimś, dla kogo rano można by usmażyć bekon z jajkami, czy wieczorem zamówić pizzę z pepperoni.
Dave Cooper wziął na warsztat rysunkowy historię dwójki ludzi, Tiny i Martina, których umieścił w niewielkim, nieco zagraconym, mieszkaniu. On jest takim konglomeratem wszystkiego - fotografem, grafikiem, na swój sposób „kreślarzem bajek” i raczkującym bajkopisarzem. Ona zaś nie daje się do końca poznać, a zjawia się u progu domu Martina „z ulotki”. Ma być modelką dla artysty, cokolwiek to znaczy. Jednak ich spotkanie wywraca wszystko do góry nogami (Tiny wręcz dosłownie i w przenośni). U Martina myśli i odczucia dostają wstrząśnięcia. Jej brzydota, która była wymogiem koniecznym wspomnianym w ulotce, w jego oczach staje się piękna. Jej otyłość i rozpasanie mu nie przeszkadzają. Nie drażnią go jej wady, niechlujstwo i brak kobiecości, czy choćby delikatności. Na jej widok, jego dotychczasowa nuda codzienności rozsypuje się, jak blok zbudowany z małych klocków.
„Falowanie...” to komiks, który – mimo że jest brzydki (jak sama Tina) i dziwny (jak Martin), to jest on komiksem o życiu. O tym, jak się w życiu nie układa, gdy człowiek siedzi na dnie czegoś, czego nawet nazwać nie potrafi i nie widzi dla siebie ratunku. Martin jest kimś, kto tak wylądował, ale wyciąga ręce, by wołać o ratunek, dlatego jakoś egzystuje. Chce się wydostać z tej dziury niczego, by coś mieć, by kimś być i by przestać się bać - bać się braku zleceń, bać się samotności w czterech ścianach i tej wszędobylskiej ciszy, którą trzeba zagłuszać telewizorem. I nagle u drzwi staje kobieta – Tina.
Dave Cooper „Falowaniem...” porusza cienką strunę, jaka odgradza smutek od radości, miłość od samotności, czy choćby tu, a kiedyś. Brzydota Tiny dla niego jest pięknem, dla nas straszakiem. Ty nie chciałbyś takiej kobiety choćby za kilkuminutowe towarzystwo przy barze. A on? On z Tiną pójdzie wszędzie. O tym są te komiksowe rysunki „Falowania...” - o marzeniach, które są na wyciągnięcie ręki, a które ...
#agaKUSiczyta