Zacznę bez wstępu, bo tu, z „Kawą i papierosem” od razu wkraczasz do wielkiego powierzchniowo loftu.
To miejsce, jak i ta powieść, to konglomerat różnych ludzi, ich marzeń, dążeń i nawyków. To zlepek kompletnie różnych osobowości, które – czasem same siebie zadziwiając – do siebie pasują i które lgną do siebie, jak koty (acz, nie miauczą). Loft to ich miejsce nie tylko zamieszkania, ale to też azyl i kryjówka, gdy świat na zewnątrz przytłacza sobą, a problemów nie da się z siebie strząsnąć.
Loft to ich gniazdo.
I ten loft mają stracić.
Bo ktoś ma pieniądze, plany i zakusy na budowę czegoś lepszego i nowego. A ludzi trzeba eksmitować – niech sobie coś poszukają, są przecież dorośli. Ofert mieszkań do wynajęcia jest, jak zabawek w sklepie dziecięcym – do wyboru do koloru. Wachlarz możliwości...
I o tym jest „Kawa i papieros” - wedle zamierzeń autora, Damiana Łukowiaka. I tu od razu przerwę mu pisarski słowotok i powiem co ja w niej dostrzegam. Nie fabułę o walce o mieszkanie, ani strachu przed brukiem. „Kawa i papieros” to książka o ludziach, o ludziach, którzy chcą żyć i być samodzielnymi. To losy ludzi, których w dziwny sposób połączył ze sobą los. To zlepek wynajmujących pokoje, którzy nagle wskoczyli na wspólny poziom porozumienia.
I w lofcie wszystko się toczy. Tu zwlekasz się rano na kacu (co poniektórzy), tu starasz się doprowadzić własny chaos myślowy do jakiegokolwiek balansu, tu nikt cię nie ocenia (każdy każdemu opieką i wsparciem – taką Matką Teresą od serca). Bo oni ciągle gadają – o wszystkim, a jak milczą, to mruczą lub tkwią z nosami w smartfonach, które też dźwięczą na milion sposobów. Niczego nie owijają w bawełnę, krytykują tych, którzy są „winni całemu złu tego ich świata”, rzucają obelgami i przekleństwami, jak żongler na arenie cyrkowej. Tu jedzą, piją, wyrzucają frustracje i rozmawiają. Tu każdy zna problemy drugiego i (prawie) stan konta bankowego.
Szczerość to podstawa.
Jednak – dobra rada – zwróć uwagę na tło, na te mgliste obrazy ich przeszłości. Wyniuchasz tu problemy z rodzicami, ucieczki, zmarnowane szanse i porażki wszelakie. Przeszłość burymi kolorami się snuje po tym napiętym na blejtramie płótnie.
I wszystko było w tej powieści dobre, gdyby nie... zawsze jest jakieś ale, które nic dobrego nie wróży.
A mówiąc prosto (z jakiegokolwiek) mostu - „Kawa i papieros” byłaby całkiem inna (z pewnością lepsza – mówiąc szczerze, jak przed sądem ostatecznym), gdyby autor usunął z niej wszystkie przekleństwa, bo jest ich więcej niż zboża w komórce po zbiorach. Po co te wszystkie – zbyteczne – wulgaryzmy? Czy w ich towarzystwie lepiej smakuje drink, czy poranna kawa?
A kwestia bohaterów – irytuje ich podejście do dorosłych, rodziców czy przełożonych – czują się lepsi od nich, co podkreślają tupetem. Ich poczucie wyjątkowości sięga niemalże do samego sufitu, nie kryją braku pokory, nie udają grzeczności. „Wszystko mają wywalone” mówiąc brzydko wedle podejścia autora. Coś na podobieństwo: „Napijmy się whisky, bo ten świat nie wie, kim gardzi”.
To ludzie, którzy żyją teraz i z tego teraz korzystają.
To ludzie, którzy nie dorośli, albo o dorośnięciu zapomnieli.
„Kawę i papierosa” czyta się szybko. To dobrze rozpisany scenariusz filmowy z podziałem na role, co ułatwia wniknięcie w treść. Nie jest to nic aspirującego do klasyki literatury (do Dostojewskiego jeszcze bardzo długa droga), ale to chyba dobrze. Czasem trzeba czytać cokolwiek, co śmieszy, nie wiadomo dlaczego wciąga i przywodzi na myśl serial sprzed lat „Przyjaciele”.
No i autor z pewnością (jak w banku szwajcarskim) świetnie się bawił podczas pisania przerzucając się słowotokiem i bawiąc wyobraźnią.
#agakusiczyta