Muszę wyznać, że do przeczytania tej książki skłoniła opinia, na którą gdzieś natrafiłam. Opinię tę, w dużym skrócie, można zamknąć w pełnym zdumienia: "Nienawidziłam matematyki w szkole, nigdy jej nie umiałam, moje jedyne tróje na świadectwie miałam z jej powodu, a ZROZUMIAŁAM TĘ KSIĄŻKĘ!!!". No musiałam rzecz zbadać!
Bohater tytułowy powieści, Profesor, jak przystało na każdego wybitnego naukowca, ma swoje dziwactwa. Dziwactwa Profesora nie są jednak tylko i wyłącznie pochodną jego wybitnego, oderwanego od realiów przeciętnego życia umysłu. Profesor w roku 1975 uległ wypadkowi samochodowemu i na skutek urazu głowy pamięta tylko to, co zdarzyło się przed tą datą. Jego pamięć krótkotrwała obejmuje zaś jedynie osiemdziesiąt minut.
Z powodu tej ułomności Profesor nie jest w stanie zająć się sam sobą, z drugiej strony zaś nie jest też osobą, którą łatwo się opiekować. Każdego dnia wita przychodzącą opiekunkę jak obcą osobę. Każdego dnia zadaje jej pytania, zazwyczaj związane z liczbami (o datę urodzenia, numer buta, wzrost). Każdego dnia trzeba nawiązać z nim nowy kontakt z pełną świadomością, że nazajutrz będzie trzeba nawiązywać go ponownie. Nie jest to łatwe i nic dziwnego, że z pracy u Profesora rezygnują kolejne wynajmowane przez rodzinę opiekunki, a na jego "karcie" w agencji wynajmującej panie do prowadzenia domu przybywa oznaczeń "trudny w obsłudze".
Aż pewnego dnia w progu jego domu pojawia się nowa gosposia z synem, od tej pory nazywanym pieszczotliwie Pierwiastkiem. Powoli, krok po kroku i przełamując trudności udaje jej się nawiązać z Profesorem więź, a językiem, który pozwoli im zbudować namiastkę rodziny, stają się matematyka i baseball. Ale relację tę będą musieli odbudowywać co osiemdziesiąt minut…
"Ukochane równanie profesora" jest książką tak bardzo nie pasującą do tego, co w ostatnich latach nazywamy "bestsellerami", że trudno to sobie wyobrazić. Przede wszystkim jest krótka - zaledwie 240 stron -, pozbawiona zwrotów akcji, spokojna w tonie, płynna w sposobie opowiadania. Przy tym jest niezwykle japońska - prosta w formie, napięcie między bohaterami rośnie "podskórnie" i ukazywane jest w sposób niezwykle powściągliwy, a przecież czytelnik ani przez chwilę w nie nie wątpi. Cała ta historia - bardzo trudna formalnie do napisania, bo czyż łatwe może być opisanie rosnącej, głębokiej, pełnej szacunku zażyłości młodej kobiety, która zaczęła pracować jako gosposia osób starszych zaraz po maturze i genialnego matematyka, który każdego dnia spotyka ją na nowo? - jest w trudny do wyjaśnienia sposób piękna. Krucha, dyskretna, ELEGANCKA, to chyba najwłaściwsze słowo. Piękna subtelną urodą, jak ptaki origami, zrobione z bibułki albo ogrody zen, niby surowe, niby bardzo proste, a niezwykłej urody.
No i matematyka. Nauka, którą kojarzymy raczej jako chłodną, abstrakcyjną i bezlitośnie logiczną, tutaj staje się wspólnym językiem, drogą do porozumienia za sprawą wzorów, liczb, prawideł, mostem budowanym między genialnym starcem, jego gosposią i jej dziesięcioletnim synem. I rozumiemy ją! Poza wszystkim zaletami powieść ma i te, że pokazuje, jak skomplikowane twierdzenia można wyłożyć w zrozumiały dla każdego sposób, a najważniejszy w uczeniu się jest nie wynik, ale nasza ciekawość i próby, które podejmujemy, by rozwiązać problem.
Doskonała książka.
Prawie jak liczba 28 :).
("Prawie", bo jednak - muszę wyznać - część dotycząca miłości profesora do baseballu mi przeszkadzała, i tego zrozumieć nie potrafiłam :)).