"Uczta dla wron. Cienie śmierci" to już piąta książka ze wspaniałej serii, którą zafundował nam George R.R. Martin. Tym razem jednak niewątpliwie mamy tutaj styczność z nieco innym piórem autora, niż to, do którego nas przyzwyczaił. Przenosząc się na karty powieści, możemy poznać bliżej losy kobiecej części, a mianowicie zaznajamiamy się z myślami Cersei, Sansy oraz Brienne, a także śledzimy rozwój Arii w roli nikogo. Jest tutaj zdecydowanie mniej akcji oraz zawirowań, a więcej rozwoju osobistego bohaterów.
Gdy zaczęłam czytać piąty tom, nieco się wystraszyłam i myślałam, że pióro Martina zmieniło się na dobre. W pierwszym odruchu zaczęłam zastanawiać się, co on też tutaj zmajstrował, ponieważ prologi, które się pojawiły na samym początku i bogobojne sceny, były dla mnie męczące oraz specyficznie napisane. Nie mogłam się wczuć w przedstawiane wydarzenia, ciężki mi się je czytało i nabrałam ogromnych obaw czy autorowi nie zmieniła się wizja kreowanego świata i czy nie wpadł na pomysł, aby skupić się na tego typu wierzeniowych scenach. Na całe szczęście był to tylko początek i w dalszej części książki nie wracały momenty jak z prologów.
Piąta część przenosi nas ponownie na karty Westeros, gdzie w dalszym ciągu mamy polityczne zagrywki, choć niewątpliwie jest ich mniejsza ilość i są mniej zacięte. Tym razem rozgrywane są szczególnie przez Cersei oraz Littlefingera, którzy tkają swoją wizję świata i własnej potęgi. Niekoniecznie darzę tych bohaterów sympatią, więc generalnie ich los jest mi obojętny, jednak ciekawie czytało się o ich niecnych planach oraz sieci kłamstw, którą potrafią zbudować. Trochę zabrakło mi w Cersei tego jej ognia, który towarzyszył nam w poprzednich częściach, a wyniosłość i mądrość przeobraziły się się w myślenie, że wszyscy dookoła to głupcy. Odniosłam jednak wrażenie, że taka jej zmiana jest wynikiem strachu, ponieważ cały jej perfekcyjnie ułożony świat zaczyna pękać. Przyznać jednak trzeba, że myśli tej dwójki oraz kroki, których dokonują, nadają książce charakteru.
Powoli zaczął rozwijać się wątek Jona Snowa, który został Lordem Dowódcą nocnej straży, jednak trochę zabrakło mi większej dawki opowieści o nim. W zasadzie było tutaj tylko nakreślenie jego planów. A szkoda, bo bardzo lubię jego postać. Mam jednak nadzieję , że w kolejnej części nie zabraknie większej ilości Jona oraz wydarzeń toczących się na murze. Poznajemy też nieco bliżej Brienne, która za wszelką cenę próbuje odnaleźć Sansę. Jeśli mam być szczera, jej postać odbieram jako bezbarwną. Niewiele wokół niej się dzieje, jednak oddać trzeba, że honoru jej nie brakuje i jest najbardziej uczciwą postacią całej serii. W międzyczasie w Królewskiej Przystani toczone są przepychanki o prawo do bycia regentem tronu i rozgrywane są lwie walki. Widać powolny spadek władzy Lannisterów. W tle pojawiają się również Tyrellowie, których intencje nie są jeszcze jasne, ale coś czuję, że mocno namieszają. I oczywiście nie brakowało Arii, która podąża swoimi ścieżkami i odnoszę wrażenie, że dziewczynka będzie miała kluczowe znaczenie w dalszej części historii.
"Uczta dla wron. Cienie śmierci" to ciekawa lektura, jednak nie jest tak porywająca jak poprzednie części. Zdecydowanie zabrakło mi tutaj akcji, do której przyzwyczaiłam się przy piórze Martina. Tym razem autor skupił się na bliższym pokazaniu szczególnie damskiej części powieści, ich wewnętrznych rozterek, problemów, z którymi się mierzą i w tym wszystkim zatracił gdzieś tę całą magię, za którą uwielbiam tę serię. Oczywiście mamy tutaj możliwość zobaczenia dlaczego Cersei jest taka pełna żalu, a Brienne taka twarda i z czym musiała mierzyć się całe życie, jednak tak naprawdę w tym tomie niezbyt wiele się zadziało. Pojawiły się wątki, które zapewne wpłyną na dalszy rozwój historii, ale brakowało mi mocnych akcentów i zaskakujących zwrotów akcji, które były widoczne we wszystkich poprzednich częściach. W zasadzie w tej części najwięcej było bohaterów, za którymi nieszczególnie przepadam: Littlefinger, którego nie potrafię polubić, Sansa, która drażni mnie swoją naiwnością i dziecinnością oraz Brienne, która dla mnie jest taka bezbarwna. Dlatego też finalnie zabrakło mi tutaj możliwości kibicowania moim ulubionym postaciom i siedzenia na szpilkach podczas czytania. Najchętniej śledziłam losy Arii w dążeniu do bycia nikim. Jest to zdecydowanie ciekawy i zaskakujący wątek, który niesamowicie mnie zaintrygował i oczekuję jego dobrego rozwoju.
W całej poznanej historii zabrakło mi bohaterów, którzy wiele wnosili do powieści i wpływali na kluczowe wydarzenia, jednocześnie jednak taki zabieg sprawił, że z chęcią sięgnę po kolejny tom i dowiem się gdzie jest Tyrion i co tak właściwie kombinuje, jaki rozwój ze smoczymi dziećmi zrobiła Khalesi i jakie są jej obecne plany, ponieważ w tym tomie przewijały się informacje, że coraz częściej słychać o smokach. Jestem również ciekawa rozwoju wątku czerwonej kapłanki i Stannisa. Mam również nadzieję, że w kolejnej części nie zabraknie wątku Innych, którego stanowczo tutaj zabrakło. Czekam też na powrót Ramseia, wobec którego miałam oczekiwania. Nie wiem gdzie jest fałszywy Theon i co się z nim wydarzyło po Winterfell, a także dokąd zmierzył Bran i co się z nim dzieje za murem. Pozostało wiele pytań bez odpowiedzi i mam nadzieję, że autor wróci do nas z przytupem w kontynuacji.
Generalnie poznana historia nie jest zła, dobrze jest poznać bohaterów z nieco innej perspektywy, zrozumieć skąd w nich żal, złość, chęć dążenia do władzy czy honor, ale niestety zabrakło mi tutaj tej brutalnej i zapierającej dech w piersi akcji, zawirowań oraz wciągających w karty powieści politycznych planów, które niejednokrotnie mocno mieszały w wydarzeniach. Finalnie śmiało mogę stwierdzić, że jest to bardziej przegadany tom, niż pełen akcji. Mamy tutaj bardzo dużo dialogów i rozterek bohaterów. Autor za bardzo skupił się również na pobocznych postaciach, zamiast tych szczególnie istotnych, które wiele wnoszą do powieści. Było tutaj wiele opisów strojów, miejsc, otoczenia. Odnoszę trochę wrażenie, że autorowi zabrakło weny twórczej i pomysłu, przez co zatracił magię serii, za którą tak ją polubiłam. Niestety, ale jest to najsłabszy tom jak do tej pory i widać spadek formy. Być może jest to celowy zabieg i autor umyślnie stworzył taką damską część historii w jakimś wyższym celu, mam jednak nadzieję, że w kolejnym tomie zobaczę starego, dobrego Martina i powrócą bohaterowie, którym kibicuję w grze o tron.
P.s. I tak uwielbiam tę serię, mimo wszystko ;) To jaki świat wykreował autor, jak bardzo złożony, z tyloma oryginalnymi wątkami, to jest majstersztyk.