W sposób zamierzony czy też nie Ewa Kopsik wypuściła swoją debiutancką powieść „Uciec przed cieniem” na jesieni, kiedy to właśnie ciemności zapadają coraz wcześniej i człowiek wracając z pracy ma ochotę zasiąść w fotelu z kubkiem ciepłej herbaty i wejść do świata bohaterów dopiero co zdobytej, pachnącej nowością książki. I czyniąc to z powyższym tytułem, jednego może być pewien: nie będzie łatwo. Bo „Uciec przed cieniem” nie jest łatwe a miejscami nawet mało przyjemne.
Główną postacią i narratorką książki jest kobieta: młoda, zamężna, ani przesadnie bogata ani też biedna. Nasza bohaterka (co ciekawe nie posiadająca imienia) wydaje się prowadzić spokojne i ustabilizowane życie. Tylko pozornie. Już na samym początku dostrzegamy jak bardzo jest zagubiona i niepewna siebie. Jak nie potrafi się przebić i walczyć o swoje, gdy po ślubie zamieszkuje z teściami, gdzie prym wiedzie „wujaszek” podporządkowujący sobie wszystkich członków rodziny, podejmujący za nich decyzje i nie przyjmujący odmowy. Nie jest w stanie przekonać się do artystycznego światka w jakim obraca się z racji pracy męża – śpiewaka operowego i choć podejmuje nieśmiałe próby dostosowania się do otaczającej ją rzeczywistości i ludzi w niej występujących, zawsze kończą się one niepowodzeniem. „Sama nie potrafiłam niczego postanowić, pokierować swoim życiem, wreszcie wtoczyć się na właściwy tor” [str. 175] Pozwala bezwiednie kierować swoim życiem, podejmować za siebie decyzje. Prześladowana przez urywki wspomnień z dzieciństwa coraz bardziej zapada się w otchłań słabości i lęku: „Skąd wzięła się u mnie ta dziwna słabość? Kiedy się zaczęła? (…) Kiedy zaczęłam się bać? Przegapiłam ten moment, kiedy wyrasta się z dziecinnych lęków” [str.131] Wyjazd do Wiednia, któremu nie jest w stanie się przeciwstawić, powoduje nagły zwrot akcji. Wreszcie życie zmusza ją do wyjścia z cienia, ucieczki od niego. Czy jej się to uda, nie mogę zdradzić.
Jak już nadmieniłam książka nie jest łatwa, ale za to wciągająca, aczkolwiek nie do pochłonięcia w jeden wieczór. Czytając ją zatrzymywałam się i zastanawiałam: jak to możliwe, że można dać się tak zdominować. Miejscami drażniła mnie osoba tej kobiety: jej bierność, wycofanie i bezradność. Dlaczego nie tupnie wreszcie nogą, nie wykrzyczy tego co tłumi w sobie od tak dawna? Akceptuje liczne zdrady męża, a sporadyczne myśli o odejściu od niego dominuje lęk przed samotnością. Miałam ochotę krzyknąć do niej „Zdecyduj się wreszcie, kobieto!” Z drugiej strony przerażała mnie słowami: „Krążyłam po mieście, nachalnie przyglądałam się wszystkim pijakom, narkomanom, facetom z łysymi czaszkami i kolczykami w uszach. Chciałam aby mnie zaczepili (…), bo chciałam walczyć, obojętnie z kim, byle przeorać kogoś ostrzem, zmasakrować mu twarz”. [str.186]
„Uciec przed cieniem” sprawia wrażenie snutej opowieści, wspomnień niemalże a to z uwagi na fakt, iż narratorka używa czasu przeszłego, akcja rozgrywa się w latach 80-tych a całość w zasadzie pozbawiona jest dialogów. Niebagatelne poczucie humoru i inteligencja głównej bohaterki (mimo braku akceptacji jej zachowania), wzbudziła moją sympatię na tyle by „Uciec przed cieniem” dołączyło do mojej biblioteczki. Książkę mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim tym, którzy tak jak ja snują refleksje i wyciągają wnioski z każdej lektury.