Mroźna i bezwzględna zima. Do pokrytej śniegiem posiadłości powoli zjeżdżają członkowie rodziny. W ostatniej chwili, bo zaraz kapryśna aura odetnie im drogę, łączność telefoniczną, internet...
Za sprawą takiej koncepcji Jędrzej Pasierski wpisuje się w zacne grono autorów wykorzystujących zimowe scenerie i klimaty. Niezależnie od tego, czy moje skojarzenia idą bardziej w stronę dynamicznego kanadyjskiego thrillera "Niechciany gość" Shari Lapeny czy klasyku Agathy Christie "Morderstwo w Boże Narodzenie", to doceniam w "Gnieździe" Pasierskiego tę zaletę, że akcja rozgrywa się w górach Beskidu Gorlickiego, czyli w naszych rodzimych klimatach, i przybliża w tle lokalne historyczno-społeczne niuanse.
Po raz trzeci bohaterka cyklu "Komisarz Nina Warwiłow" przeprowadzi tu śledztwo, po raz pierwszy w środowisku miejscowych krezusów. Całkiem à la Christie... I choć scenerii daleko do brytyjskiej sielskości, bo beskidzka natura od razu przedstawiona jest jako mroczna i nieprzenikniona, a zatrute posiłki — jako corpus delicti — ustępują tym bardziej banalnym i wiarygodnym, to już konwencja "morderca jest wśród nas" sprawia, że nie można przecenić wzorców literackich.
"Gniazdo" to powieść o krzywdach z dzieciństwa i młodości, o tym, jak bardzo uwiera poczucie niesprawiedliwości i odrzucenia. Intrygujący początek daje nadzieję, że powoli, składając szczegóły, poznamy rodzinę Koniarskich i jakąś mroczną historię. Kilkukrotnie wypowiedziana kontrowersyjna teza, że brudy pierze się w rodzinie, zdaje się sugerować, że poznamy toksyczne relacje bohaterów, echa niedawnej tragedii, i poznamy kluczową tajemnicę.
A przecież nic tak nie sprzyja rysowaniu tajemnicy w powieści kryminalnej, jak szeroka przestrzeń wzajemnych podejrzeń...
Rozumiem, że "Gniazdo" miało być przede wszystkim powieścią kryminalną, ale tak przyozdobioną wątkami obyczajowymi, żeby dotykając problemu psychologicznego, rysowały tajemnicę i budowały mroczny klimat. Chciałabym napisać, że Pasierski buduje kryminalną intrygę na fundamentach barwnych postaci, że tka ich rysy na celowych niedomówieniach i zarysach wspomnień. Rozumiem, że tak miało być.
Niestety autor wybrał ryzykowną formułę. Rwane dialogi, które nic nie wnoszą. Pytania, które dopiero w finale dostają odpowiedź. Te zabiegi zapewne mają budować zainteresowanie, a wzbudzają jedynie irytację i wprowadzają fabularne mielizny. Jak w pierwszym akcie wygląda to jeszcze na zamierzone, tak w kolejnych — niedomówienia narracyjne zakrawają na nieporadność autorską.
Tym bardziej że cierpi na tym postać komisarz Warwiłow. Jej śledztwo jest chaotyczne, a zachowanie nieprofesjonalne. No i zawodzi słynna intuicja...
Duża liczba bohaterów (która, rozumiem, miała sprzyjać intrydze kryminalnej) sprawia, że żadnej nie poświęca autor odpowiedniej uwagi. Kreśli je powierzchownie i odsłania urywki przeszłości, które nie potrafią złożyć się na intrygujący obraz rodziny. Nie dane nam jest zrozumienie ich wzajemnych relacji ani motywacji bohaterów, więc nie poprowadzimy swojego osobistego śledztwa innego niż takie oparte na szablonach i kliszach.
I nie pomogą (nieumiejętnie) podrzucane mylne tropy. Autor dość siłowo sugeruje, kto jest "zły", a kto "dobry", żeby potem móc zastosować efektowny plot twist. Nie podnosi to wartości tej historii ani w sferze kryminalnej, ani obyczajowej.
Wydaje mi się, że Pasierski nie sprostał swoim wcześniejszym ambicjom. Odszedł od mocnego portretowania,diagnozowania moralnej kondycji człowieka ("Kłamczuch") i zacieśnił gatunkowe ramy (już w "Czerwonym Świcie"). Porzucił też wątki społeczne związane z historią regionu ("Roztopy" - Nagroda Wielkiego Kalibru). Szkoda, bo w Beskidzie Niskim żyje podobno wiele tajemnic i łemkowskich legend, które tylko czekają...
...na tego Pasierskiego, który potrafi malowniczo, zajmująco opowiadać, budując przy tym zgrabne zdania i precyzyjnie dobierając słowa. Tworzyć historie przejrzyste, choć odpowiednio — przez konstrukcję i narrację — skomplikowane i intrygujące.