Wśród recenzenckich pochwał dla Agnieszki Olejnik i jej "Nieobecnej" najwięcej uwagi skupia się na świetnej fabule i wciągającej, trzymającej w napięciu akcji. Dla mnie zawsze zastanawiające jest komplementowanie łatwości i szybkości czytania powieści, która mnie rozczarowuje prostotą przekazu i przez nią wygenerowanym właśnie tempem narracji.
Książka Olejnik jest połączeniem literatury obyczajowej z kryminałem, podporządkowana jest więc zasadom literatury popularnej — posługuje się
tajemnicą i niepowtarzalnością, a koncentruje na fabule, nie na języku. Intrygująca historia Julity, która kradnie tożsamość swojej siostry bliźniaczki, aby wytropić jej mordercę, przyciąga pomysłem, jednak rozczarowuje wykonaniem.
Olejnik udało się zachwycić czytelników oryginalną fabułą z zachęcającymi wątkami, a mnie mierzi warstwa techniczna, bo choć książka imponuje ekspresją i intryguje, moje emocje szybko gasną przez ubogi język i niedbałość formy. Mam wrażenie, że autorka nie bierze pod uwagę mojej (czytelniczej) inteligencji, ani tym bardziej wrażliwości.
Głównym powodem jest słaba narracja i jej błędy. Bo pierwszoosobowa narracja wcale nie jest taka łatwa. I nawet nie mam na myśli oczywistości, że perspektywa pierwszej osoby MUSI ograniczać ją do tego, co sama czuje i myśli, a tymczasem główna bohaterka przedstawia spostrzeżenia innych postaci na równi ze swoimi, spojrzy na kogoś i nieomylnie rozpoznaje jego emocje i odczucia.
Tutaj największym grzechem jest nagromadzenie czasowników. Narratorka rzetelnie relacjonuje wydarzenia krok po kroku (weszłam, zamknęłam drzwi, rozebrałam się, pomyślałam), nie zagłębiając się szczególnie w motywacje i dylematy bohaterów. Zazwyczaj pierwszoosobowa narracja obfituje w opisy przeżyć wewnętrznych, tutaj są one raczej nazywane. Opowieść zbudowana jest na informacjach, nie na historii.
Wszystko jest dynamiczne jak telewizyjne wiadomości i tak samo powierzchowne i na bieżąco tłumaczone: musiałam tak, bo..., potem zrobiłam to, żeby... Fabuła jest jasna i zrozumiała, akcja wydaje się pędzić, czyta się łatwo i szybko. Niestety nie sprzyja to ani budowaniu klimatu, ani pogłębianiu psychologii postaci.
W sumie książka to jedno wielkie sprawozdanie, w którym z braków formalnych wypunktowałabym tylko brak godzin wydarzeń. Są one za to świetnie zastąpione sprawozdawczymi przysłówkami: wtedy, potem, po chwili, natychmiast. Taka ekspresywna wypowiedź nawet spodobała mi się na początku książki, bo to dobry zabieg mający na celu wprowadzenie do tematu, niestety do końca formuła się nie zmieniła. Olejnik zupełnie odrzuciła zasadę „show, don’t tell”.
Poza tym najwyraźniej autorka mocno utożsamia się z narratorką, a przez to przedstawia ją w zbyt dobrym świetle. Wyidealizowana Julita mówi co prawda, że piękna bliźniaczka to jej lepszy wariant, ale z wyraźnym podkreśleniem, że ona sama to ta inteligentniejsza. Poznany w bibliotece Marek to miłość od pierwszego wejrzenia — choć jest "Nieatrakcyjny. Mały. Z brzydką cerą." (dodam: z zażółconymi od nikotyny palcami, nieświeżą koszulą, "nieładnymi zębami" i "śmierdzący papierosami"), to przecież można się zakochać, bo nieważna jest powierzchowność. Cóż, naciągane, ale chwyta za serce.
W podobnym bezkrytycznym świetle przedstawia, a właściwie streszcza, narratorka swoje dzieciństwo i okres studencki, krytykując równocześnie decyzje Julii ("jeden wielki radosny wygłup"), a nawet jej macierzyństwo.
Przeczytałam całość, bo czytało się lekko i byłam ciekawa, jak autorka wybrnie z błędów logicznych i pozamyka niewiarygodne wątki.