Wykonuję zawód, który pozwala mi poznawać twórczość wielu polskich debiutantów. Z reguły z pewną ostrożnością sięgam po książkę aspirującego do miana pisarza twórcy, gdyż – nie ukrywajmy – debiut ma często to do siebie, że bardziej jest nauką dla autora, czego unikać w przyszłości, lekcją pokory czy „frycowym”, które zwyczajnie należy zapłacić za pokazanie się na (literackiej) scenie.
Tym bardziej cieszy mnie, gdy wbrew obawom debiutancka książka jest napisana wprawnie, wciąga, a moja krytyka to raczej czepialstwo, że z dobrego można zrobić lepsze. I tak jest w przypadku powieści Piotra Andera „Mroczny Rewers”.
Pokrótce: znajdujemy się w Nyx, Mieście Nocy. W deszczowe Walentynki pewna dziewczyna przebiega przez jezdnię na czerwonym świetle. Jednak pod kołami auta prowadzonego przez pijanego kierowcę znajduje się ciało maklera giełdowego, którego samochód tkwi opuszczony nieopodal przejazdu kolejowego. Sprawą wypadku zajmuje się Hank Zaborski, detektyw, od dziesięciu lat dręczony wyrzutami sumienia z powodu śmierci nastolatki. Nie chcę Wam zdradzać za wielu szczegółów, więc napomknę tylko, że mowa o śledztwie dotyczącym seryjnego mordercy, które w niemożliwy do przewidzenia sposób łączy się z tragedią na drodze.
Jak już wspomniałam wcześniej, do powieści podeszłam z rezerwą. Jednak gdy w prologu przeczytałam porównanie „Trup jest gładki niczym jedwabne majtki”, wiedziałam, że Ander mnie kupił. Fabuła wciągnęła, a każdą stronę dosłownie pochłaniałam.
Książka dzieli się na cztery części. Pierwsza to wprowadzenie nas do miasta Nyx, może i przydługie, ale napisane tak ciekawie, że nie potrafiłabym wskazać, który wątek należałoby usunąć. Kolejne trzy części to opis z pozoru zwyczajnego śledztwa (na początku miałam wrażenie, że czytam typowy kryminał), które później wikła się, a tajemnica goni tajemnicę. Żeby napisać Wam coś więcej o tych częściach, musiałabym zaspoilerować fabułę, więc zwrócę jedynie uwagę na świetnie napisaną scenę w prosektorium. Chapeau bas, autorze!
A teraz kilka rzeczy, które mi się nie podobały. Nie da się ukryć, że Ander wie, jak władać piórem. Pewne opisy, złote myśli wręcz chce się cytować, jednak… w tym miodzie znajduje się łyżka dziegciu. O ile niektóre zdania wbijają w fotel, inne brzmią jak z taniego romansidła. Zdarzają się przydługie opisy, powtarzane obok siebie zdania, które posiadają to samo znaczenie. Jest to o tyle irytujące, że całokształt oceniam bardzo dobrze i takie „wpadki” zwyczajnie odbierały mi radość czytania. Pewnie gdyby „Mroczny rewers” ogólnie nie prezentował takiego poziomu, nie zwróciłabym na nie uwagi. Nie podoba mi się bardzo ważna rzecz – nazwa miasta. Nyx od razu skojarzyło mi się z Nyks, boginią śmierci i nocy. Zresztą nie bez powodu Nyx zostało nazwane Miastem Nocy. Taki zabieg, który przecież od razu uświadamia czytelnika, że będzie miał do czynienia z mrokiem i tajemnicą, jest dobry dla baśni, nie dla tego typu powieści.
Przede wszystkim chcę zapewnić, że jak na debiutancką jest to bardzo dobra książka, która zwyczajnie pochłania. Autor wie, jak budować napięcie. Gdy już oddychamy z ulgą, wiedząc, że sprawę da się logicznie wytłumaczyć, Ander wplata taki motyw, że znów nie potrafimy oderwać się od powieści, bo sprawa ma kolejne dno, wymyka się rozumowi, a zakończenia nie możemy się się domyślić. Bohaterowie są tak skonstruowani, że nie ma wątpliwości, że mogliby żyć obok nas. Biorąc pod uwagę liczbę wątków pobocznych i występujące w nich postaci, autor zaserwował nam niezły kolaż ludzkich charakterów. Opisy potrafią być tak delikatne, że wręcz poetyckie, a mimo to z pazurem, albo też dosadne, wręcz wulgarne, a jednak wciąż z klasą.