Jakiś czas temu, przeglądając zapowiedzi wydawnictwa Prószyński i S-ka, natknęłam się na „Tron Półksiężyca” Saladina Ahmeda, Amerykanina arabskiego pochodzenia. Stwierdziłam wtedy, że może to zapowiadać ciekawe spojrzenie na kulturę Bliskiego Wschodu, tym bardziej, iż okładka oraz opis głoszą: „Świat Baśni z tysiąca i jednej nocy ożywa na kartach opowieści o łowcy demonów”. Pisarz dodatkowo był nominowany do Nebuli, a także Nagrody im. Johna W. Campbella w kategorii „Najlepszy nowy autor”, co prawdopodobnie oznacza, że wie, co robi, i robi to dobrze.
Zaczęło się stosunkowo normalnie – doktor Adulla Machslud, ostatni prawdziwy łowca ghuli w mieście Dhamsawaat, rozkoszujący się kardamonową herbatę, rozmyśla o swoim ostatnim zadaniu i wie, że może wreszcie trochę odpocząć przed kolejnym zadaniem. Wiek już nie ten, a nie ma komu przekazać swojego fachu. Gdy pojawia się jego asystent, derwisz Rasid, ciągnąc za sobą zakrwawionego małego chłopca, Fejsala, Adulla uświadamia sobie, że nici z odpoczynku. Ma rację – znów musi stanąć do walki z ghulami oraz ich twórcą, inaczej owi będą dalej zabijać, jak to uczynili z rodziną Fejsala. Sprawa jednak nie jest tak prosta, jak zwykle to bywa – takiego przeciwnika Machslud jeszcze nie spotkał.
W świecie arabskim jest coś, co mnie pociąga, żałuję więc, że został on przedstawiony tu tak skąpo, a to za sprawą oszczędnych opisów, które nie potrafiły ukazać mi tego uniwersum w całości. Byłam zmuszona domyślać się poszczególnych faktów i widoków. Autor był na tyle skupiony na wydarzeniach i wewnętrznych walkach bohaterów, że nic ponad to, jak właśnie opisy, nie miało szansy zabłyśnięcia. Za to uczucia i przeżycia postaci poznałam dokładnie i z każdej strony. Było tego sporo, ponieważ ich życia nie były łatwe, miłe i przyjemne. Każdy z nich ma cel, do którego dąży, swoje własne zasady, których się trzyma, a także rzeczy, osoby lub reguły, które są mu drogie i których nie pozwoli zniszczyć, skrzywdzić lub naruszyć. Ich własne ambicje i pragnienia stają też niekiedy w sprzeczności z tym, czego oczekuje serce. Konflikty wewnętrzne zostały przez autora ciekawie zarysowane i, choć czasami zdarzały się być źle rozmieszczone, są ważnym, wartościowym elementem powieści. Wątki romantyczne i uczuciowe zostały uchwycone całkiem trafnie i nieprzytłaczająco, czego nie można tu pominąć.
„Tron Półksiężyca” otwiera cykl „Królestwa Półksiężyca”, więc jestem naprawdę bardzo ciekawa, co planuje autor w dalszych częściach. Pierwszy tom mu się udał – był interesujący, nieźle napisany i umożliwiający rozwinięcie ciekawych dalszych wątków, mam więc nadzieję, iż Saladin Ahmed wykorzysta potencjał tej serii w kolejnych tomach, a my sami będziemy mogli się o tym przekonać, gdy zostaną one wydane w Polsce.
Chciałabym wspomnieć tylko o jeszcze jednym – o okładce. Ale nie tej, którą wybrało wydawnictwo, ale o tej poprzedniej, o pierwszej polskiej wersji, która to z początku widniała na stronie wydawcy. Muszę się trochę pożalić. Osobiście wolałabym właśnie tę poprzednią oprawę. Jest bardziej dynamiczna, bardziej tajemnicza i gwałtowna. Ciekawsza. Obecna natomiast wydaje się przy niej zbyt spokojna i stateczna. Z drugiej strony, jeśli jest na niej przedstawiony bohater, o którym myślę, okładkę można uznać za adekwatną.
Polecam Wam tę książkę, ponieważ jest to dobra pozycja pod względem treści jak i ceny. Wydawnictwo Prószyński i S-ka zrobiło ukłon w stronę Czytelników i spełniło ich życzenia dotyczące ilości gotówki, jaka opuści kieszeń przy zakupie „Tronu Półksiężyca”, ponieważ jego cena detaliczna to zaledwie 19,90 zł. Ot, taki przyjemny szczegół. :)