W tej wstrząsającej książce adwokat z Lublina szczegółowo opisuje sprawy swoich niewinnych klientów, którzy (w większości) doczekali się sprawiedliwości, ale po wielu latach zmagań z systemem. Dla mnie najważniejsze jest tu pokazanie prawdziwego oblicza naszej policji i aparatu sprawiedliwości. Dowiadujemy się o wielu bulwersujących przypadkach i praktykach, kompletnie innych od tego, co widzimy/czytamy w serialach czy kryminałach.
Oto mamy sprawę nauczycielki spod Gdańska, której bezprawnie odebrano fundację i która, (słusznie) nie ufając miejscowym adwokatom, zwróciła się do obrońcy z Lublina, bo przeciwko niej stanął zwarty układ towarzysko-biznesowy z policją, prokuraturą, urzędnikami sądowymi (ważni a niedocenieni ludzie), sędziami. To materiał na horror (zdaje się, że podobny film zrobił Ryszard Bugajski), ale ten horror zdarzył się naprawdę.
Mamy przypadek faceta, który przesiedział 2 miesiące w areszcie, bo ktoś przez pomyłkę w aktach napisał 2 zamiast 3, a kolejne sądy nie były w stanie uchylić tej oczywistej pomyłki, bo „Dla błędów wymiaru sprawiedliwości charakterystyczny jest właśnie bezruch lub pozorowany ruch. W sądownictwie, jak nie wiadomo, co zrobić, to najlepiej czekać.”
Jest też parę innych bulwersujących spraw. I gdy myślimy, że to nas nie dotyczy, autor ostrzega: „Jeśli komuś się wydaje, że nigdy nie przydarzy mu się taka historia, jak tu opisane (...), to jest w błędzie. W obecnym stanie polskiego wymiaru sprawiedliwości i przy dzisiejszym poziomie polskiej policji zarzut popełnienia przestępstwa może być postawiony absolutnie komukolwiek za cokolwiek.” Po lekturze trudno się z nim nie zgodzić.
Jest też parę rad: „Ludzie nie wiedzą, jak najlepiej się bronić. W polskim wymiarze sprawiedliwości bardzo często najlepszą obroną jest milczenie.” Dlaczego? Bo: „Proces to łapanie za słówka, które osoby zajmujące się tym i obeznane w tej kwestii często obracają na niekorzyść podejrzanego.”
Dostaje się tam wszystkim, policji, sędziom, prokuratorom, adwokatom. Według autora nie rządzi nimi poczucie sprawiedliwości, zwykła przyzwoitość (o moralności nawet mowy nie ma), ale układy towarzysko-biznesowe, solidarność zawodowa, wygodnictwo, statystyka, pieniądze (w przypadku adwokatów). Rodzi to patologie opisane w książce,
Przykład pracy naszej policji, oto złodzieje: „W czasie włamania zjedli sobie pizzę, zostawili opakowanie. (Tego policja nie zbadała, a wystarczyło sprawdzić, czy ktoś zamawiał pizzę, pozostało przecież opakowanie z nazwą pizzerii. Należało sprawdzić, z jakiego numeru było zamówienie i o której godzinie. Ale tacy policjanci to tylko na filmach…).”
Można powiedzieć, że książka jest tendencyjna, opisuje bowiem rażące pomyłki aparatu sprawiedliwości, a tych może być niewielki procent (lub promil) w całej masie spraw rozpatrywanych przez polskie sądy. Niemniej każda taka pomyłka to złamane ludzkie życie, a czasami i życie całej rodziny.
Różni politycy obiecują, że zmienią funkcjonowanie tego systemu, ale ani trochę w to nie wierzę, sprawa jest trudna i wymaga subtelnych działań, a jak wiadomo, nasi politycy stosują metodę walenia na odlew, nie spodziewam się więc w najbliższym czasie zmian na lepsze w pałacu sprawiedliwości (wręcz przeciwnie).
Rzecz dla mnie porażająca, pokazująca, że od tego świata trzeba trzymać się jak najdalej (jeśli tylko to możliwe).