Teresa całkiem lubiła swoje miastowe życie, dopóki ich lodówka nie oszalała i nie zaczęła przewodzić dźwięków wskazujących na miłosne uniesienia jednej z sąsiadek. A że rzeczona kobieta miała w swoim codziennym życiu wiele takich momentów, a rodzina niekoniecznie podczas wyciągania jedzenia chciała przysłuchiwać się wyśpiewywanym przez nią ariom, to Trawni postanowili zrobić ekspresowy remont kuchni, aby pozbyć się przewodzącego dźwięki urządzenia. Andrzej, opoka i głowa rodziny, nie byłby jednak sobą, gdyby w trakcie tego misternego planu nie zrobił czegoś po swojemu. I to bardzo po swojemu, bowiem postanowił kupić... dom, umiejscowiony gdzieś pośrodku lasów. Krewka Teresa początkowo ma ochotę zabić ślubnego gołymi rękami, ale perspektywa spokojnych poranków na tarasie, z kubkiem kawy w dłoni (i Kasztankiem w kieszeni) z widokiem na pobliskie jezioro skutecznie odwodzi ją od tego zamysłu. Może przeprowadzka dobrze im zrobi?
Na miejscu okazuje się jednak, że jezioro z jej wspomnień to zwykłe bajorko, które podczas upałów po prostu wysycha, a wredny sąsiad uwielbia od morderczych godzin porannych wchodzić w konflikt z każdym, kto tylko się nawinie. Do tego jeszcze przymus dzielenia się routerem z synem (z powodu drzew Internet łapie tylko w jednym miejscu), zepsuty pilot do bramy garażowej, a także nieoczekiwane odwiedziny teściowej i marzenie o ciszy i spokoju prysło jak bańka mydlana. Może w ostatecznym rozrachunku to wszystko nie działałoby na Tereskę jak płachta na byka, gdyby nie fakt, że w dodatku ktoś połakomił się na brzydki, buraczkowatopodobny dywan, leżący dotychczas w garażu. Może nawet i to specjalnie by jej nie ruszyło (w końcu nie planowała nic z paskudztwem robić), gdyby nie to, że znalazły go z teściową w lesie. A w nim, niczym tortilla, zawinięte ciało kłótliwego sąsiada.
Aby odsunąć podejrzenia od swojej rodziny, Teresa wraz z Mirą rozpoczynają prywatne śledztwo.
Rzadko sięgam po komedie kryminalne, a to tylko z tego względu, że poważne śledztwo jakoś nie wiąże mi się z humorem. A jednak nasi polscy autorzy świetnie sobie radzą w tym gatunkowym duecie, dzięki czemu i ja i zapewne wielu innych czytelników powoli przekonuje się do tej mieszanki. Dywan z wkładką to moje pierwsze literackie spotkanie z panią Martą Kisiel i mogę powiedzieć już teraz, że na pewno nie ostatnie.
Ta pozycja jest fenomenalna, głównie za sprawą świetnie stworzonych postaci. O ile Teresa jest kobietą bardzo wybuchową, która bez Kasztanka pod ręką mogłaby przejść do rozwiązań siłowych, o tyle jej mąż, Andrzej, należy do grupy osobników bardziej spokojnych. Mimo dwudziestu przeżytych wspólnie lat mężczyzna wciąż jeszcze chyba nie zdaje sobie sprawy, jak niektóre z jego nie do końca przemyślanych decyzji mogą rozsierdzić małżonkę. Rodzina Trawnych to nie tylko wspomniane małżeństwo, lecz także syn Maciejka (Maciek) oraz córka Zoja (Zosia). I pies, oczywiście. Każde z nich jest stworzone z taką precyzją, że aż ciężko w to uwierzyć. Różnią się od siebie diametralnie, dzięki czemu czytelnik zapamiętuje ich na dłużej. I wyobraźnie sobie, co się dzieje, gdy wybuchowa Teresa, feministka Zoja, flegmatyczny Maciejka, psi pies i nowoczesna Mira postanowią parami wykryć, co w trawie piszczy? I to wszystko w obronie Andrzeja, ale o tym to już musicie sami przeczytać.
Uśmiałam się setnie, ale także z zainteresowaniem śledziłam rozwój wydarzeń. W końcu zawinięty w stary dywan sąsiad to nie lada problem. Szczególnie dla osób, które dopiero co sprowadziły się w ów rejon i nie za bardzo znają sąsiadów. A że mężczyzna należał do dość kłopotliwych osób, więc nic dziwnego, że w końcu napytał sobie biedy... pytanie tylko, komu aż tak zalazł za skórę, że postanowił zabić?
Dywan z wkładką to strzał w dziesiątkę pod każdym względem- ciekawe śledztwo, zapadający w pamięć bohaterowie, dużo humoru, ale także chwila wzruszenia (przynajmniej na mnie podziałało). To mieszanka, na jaką życzę sobie trafiać coraz częściej w kolejnych książkach.
Książkę znajdziecie u wydawnictwa W. A. B. :)