W drugim tomie przygód niezwyciężonej Dory Wilk okazuje się, że nie tylko bogowie potrafią być szaleni. Wszystko wskazuje na to, że nieokrzesane rozentuzjazmowanie swego czasu dotyczyło także samej autorki. W swojej pierwszej książkowej serii konsekwentnie realizuje kolejne pomysły, które nie mają prawa zadziałać. W drugim tomie wchodzi wyższe obroty i zupełnie nic sobie nie robi z szaleństwa oraz fabularnych absurdów.
Dora po pokonaniu… w zasadzie to główna bohaterka w poprzednim tomie nikogo nie pokonała, a nawet ze swoim niepohamowanym popędem seksualnym ledwo zremisowała. Jedynie za sprawą zrządzania losu – oraz wsparcia przystojnego ciała niebiańskiego z płonącym mieczem – udało jej się uniknąć rozszarpania na strzępy. Nie przeszkodziło jej to jednak w zebraniu pochwał oraz kolejnych nagród. Po tym, jak w starciu z szalonym czarodziejem dość mocno otarła się o śmierć – tak dla odmiany po ciągłym ocieraniu się o urodziwych towarzyszy – stała się stuprocentową wiedźmą. Porzuciła dotychczasowe życie w realnym świecie, w Thornie otrzymała mieszkanie naprzeciwko baru, zamieszkała z dwoma napalonymi na nią przystojniakami, założyła agencję detektywistyczną i awansowała na Namiestniczkę lokalnej Starszyzny (czytaj: jak trzeba będzie jakiemuś narwańcowi strzelić blaskiem zajebistości między oczy, to zadzwonią właśnie po nią). W skrócie: prawdziwa bajka. Jednak problemy z czasem dosięgają nawet Dorę Wilk (zanim zdadzą sobie sprawę, że to i tak nie sensu). Jej ukochany Anioł Stróż staje się celem tajemniczych wypadków – zwanych później „tą podłą suczą”, a sama wiedźma zostaje wybrana przez pradawne bóstwo do przeciwstawienia się przeznaczeniu i powstrzymania nadciągającej bitwy między istotami magicznymi. Pfff… co to jednak dla niej.
Poprzedni tom serii – i jednocześnie debiut Anety Jadowskiej – stanowił ciężkostrawny i raczej mało zabawny pisarski eksperyment. Początkująca autorka postanowiła całkowicie dać się ponieść niedojrzałym fantazjom, czego owocem był niezbyt ciekawy harlequin, udający urban fantasy. Przebieranki te nie wyszły jednak najlepiej –
Złodziejowi dusz brakowało wszystkiego: dobrze poprowadzonego wątku głównego, urozmaiconej historii oraz jakichkolwiek ozdobników w postaci akcji, intrygi czy kreacji świata. Za to w nadmiarze przewijało się tu soft porno, dwuznaczne dialogi, napaleni bohaterowie, ocieranie, dreszcze oraz wizje wstrząsających orgazmów. Każdy napotkany element świata wcześniej czy później sprowadzany był do dialogu dotyczącego ruchów posuwisto-zwrotnych w tej czy innej konfiguracji. Nagromadzenie monotematycznej narracji początkowo wprowadzało w zażenowanie, z czasem zaczynało bawić, a później już głównie nużyło. Gdy nam brakowało już sił, autorka z każdym rozdziałem udowadniała, że można tak więcej i dłużej. W drugim tomie Jadowska nieco odpuszcza. Do paranormalnej orgietki niespełnionych fantazji dorzuca więcej elementów charakterystycznych dla fantastyki miejskiej – tu wymieszają się systemy religijne, tam pojawi się jakaś niepokojąca postać, zaraz trzeba komuś obić porastający sierścią pysk lub wyruszyć do innego świata. Wszystko to jednak tylko pozory. Zamiast klasycznej historii spod znaku miasta i magii dostajemy kolejny maraton niedojrzałych marzeń na temat ulubionej bohaterki.
Próżno tutaj szukać walk z potworami, charyzmatycznych przeciwników czy chociażby wciągającej i intrygującej historii. Natomiast jeżeli celem Jadowskiej była gatunkowa zabawa – to jest ona doprawdy mało zabawna. Po prawdzie nawet magii jest tu niewiele, a świat przedstawiony to prosta kalka podobnych tytułów. Całość historii w Bogowie muszą być szaleni kręci się głównie wokół jednej kwestii – nieustannego doładowywania głównej bohaterki nowymi mocami. Jadowska szybko bije na głowę standardy, które ustanowiła w Złodzieju dusz, a “doskonałość” Dory przerzuca ponad skalę. Tym razem autorka postanowiła, że jej postać pod względem super niezwykłych tytułów przeskoczy nawet Daenarys, a na pierwszym miejscu w rankingu wyląduje w efektownym szpagacie – oczywiście miażdżąc przy tym wszystkich swoich wrogów i rozpalając kochanków.
Cała „przygoda” w drugim tomie przypomina lukrowaną ścieżkę niekończących się zachwytów i stałego przyrostu niezwykłych umiejętności. Każdy kolejny przystanek w historii to dialog odblokowujący porcję zupełnie nowych mocy. Nie ma się co oszukiwać – wszyscy lubimy, gdy nasz ulubiony bohater chwyci w garść nowe zaklęcie lub magiczny oręż, ale Jadowska zdecydowanie przekroczyła granice dobrego smaku. Jej postać jest namiestniczką, zostaje boskim championem, okazuje się tak trochę wampirem i jeszcze tak jakby wilkołakiem. Natomiast w jej żyłach płynie krew potężnego bóstwa, którego wszyscy się oczywiście boją – a to i tak jeszcze nie wszystko! Szkoda tylko, że ten zabieg nie ma najmniejszego sensu i staje się nudny – rozbuchane predyspozycje Dory upraszczają wątki lub ogólnie niewiele wnoszą, a biedna historia stoi w miejscu i musi czekać, aż bohaterka nałyka się fabularnych sterydów, by potem przez chwilę poudawać, że książka rzeczywiście o czymś opowiada.
Niestety fabuła jest boleśnie wybrakowana, a wątek główny ekstremalnie prosty i zrealizowany bez najmniejszego zaangażowania. Autorka nie uważa za stosowne mylić tropy bohaterce, wpuszczać ją w ślepe zaułki czy rzucać jej kłody pod nogi. Cała sprawa zostaje rozwiązana dwoma pytaniami, jedną wizytą w bibliotece i paroma “Dora, ale ty jesteś cudowna”. Mimo że główna bohaterka stała się na przestrzeni książki magicznym Terminatorem, to akcja ogranicza się mniej więcej do przerzucenia kogoś przez ramię i walki finałowej – oczywiście napisanej na szybko. Co zatem dostajemy w zamian? Niemal niekończącą się kolejkę postaci pojawiających się jedynie po to, aby pozachwycać się cudownością Dory. Gdyby w czasie czytania książki rozpocząć grę alkoholową i pić przy każdym dialogu, w którym ktoś zachwala bohaterkę, to lektura drugiego tomu skończyłaby się marskością wątroby.
Dobijająca jest również postępująca przemiana Dory – w pierwszym tomie nawet bawiła brakiem dojrzałości, ciągłym podkreślaniem swoich kształtów oraz monotematycznością prowadzonych rozmów. Teraz jest po prostu nieznośnie irytująca, pyskata i przesadnie pewna siebie, a Jadowska tylko to podkręca kolejnymi fabularnymi decyzjami. Wszyscy ją uwielbiają i „puszczają do niej oczko”, każdy jest od niej słabszy i nikt nie stanowi dla niej zagrożenia – a jeżeli spróbuje, to dostanie pyskówką z serii “jestem taka zajebista, a ty nie, więc stul dziób kapciuchu”.
Oczywiście w drugim tomie nie mogło zabraknąć sztandarowych elementów – czyli rozbuchanej seksualności. Tym razem jest jej jednak znacznie mniej. Jadowska urozmaiciła podręcznik „chamskich podrywów” próbą naśladowania bardziej klasycznego urban fantasy – chociaż trudno uznać, czy to jakikolwiek plus. Soft porno, chociaż pojawia się w mniejszej ilości, jednak gdy już daje o sobie znać, to wtedy w opisach królują nabrzmiałe sutki, sterczące erekcje i dialogi jak z kiepskiego filmu dla dorosłych.
Wszystko to sprawia, że
Bogowie muszą być szaleni staje się książką zwyczajnie mdłą, przesadzoną i pozbawioną sensu. To kiepski zabieg, w którym toksyczna miłość autorki do jej własnej postaci zupełnie wypacza idee tworzenia o niej serii. Drugi tom nie ma żadnej wartości fabularnej, jest słabym literackim eksperymentem, ociekającym niedojrzałymi fantazjami. Jedyne co sprawia przyjemność podczas lektury kolejnych tomów, to narastający poziom nieporozumień, wzmagające się poczucie zażenowania oraz zaskakujący brak wyczucia. Wszystkie te elementy sprawiają, że heksalogia jest naprawdę wyróżniającą się pozycją i przy odpowiednim nastawieniu po prostu bawi – chociaż na pewno nie w sposób, jaki zapewne zakładała autorka.
---
Psst… Drogi Wędrowcze! Tak, Ty! Jeżeli dotarłeś aż tak daleko i Ci się spodobało, koniecznie zajrzyj na
RuBrykę Popkulturalną i chodź pogadać o książkach (i nie tylko)!
RuBryka Popkulturalna ocenia: 4/10
Recenzja ta została początkowo opublikowana na portalu
Nerdheim.pl