W kanałach Derry zalęgło się To. Bliżej niedookreślone, przybiera najróżniejsze postacie - klauna, ogromnego ptaszyska, głosu w rurach - polując na dzieci. I tylko dzieci potrafią To dostrzec. Dlatego właśnie one stają do walki z Tym. Po latach, kiedy dorosną, koszmar z ich dzieciństwa powróci... i znów będą musiały stawić czoła Temu.
Tak w skrócie przedstawia się akcja jednej z najbardziej znanych i poczytnych powieści Stephena Kinga. Próba mówienia o niej jest jak opowiadanie smaku najlepszego ciastka - zawsze skazana na porażkę, ponieważ niepodważalny atut tej powieści tkwi w sposobie narracji. Mamy tu do czynienia co najmniej z dwoma wyraźnymi płaszczyznami czasowymi (nie licząc retardacji i wątków pobocznych), pomiędzy którymi King przeprowadza nas płynnie i niemal niezauważalnie. Fantastycznie posługuje się mową pozornie zależną, która ułatwia mu przedstawianie opinii swoich bohaterów w sposób pozornie najbardziej obiektywny z możliwych, a nam, czytelnikom, uprawdopodobnia czytaną historię. Historię nie byle jaką zresztą, bo mamy tu nie tylko bezimiennego potwora i przerażające opisy, ale także głębokie drugie dno. Dno, jak to u Kinga bywa, wygrzebane z małomiasteczkowych mentalności, międzysąsiedzkich stosunków i grzeszków. Podobnie jak Salem czy Castle Rock także i Derry zamieszkują plotkarze, samotnicy, purytanie - dewoci, a także (od czasu do czasu) bestie w ludzkiej skórze. W takich sennych miasteczkach nie brak Zła drzemiącego w ludziach... i nic dziwnego, że nie brak go również w postaci potwora śpiącego w kanałach.
Ale Derry wydaje się wyraźnie odróżniać od innych kingowskich miasteczek. Jest pretendentem do roli najbardziej przeklętego i nawiedzonego miejsca w promieniu kilkuset mil. I chyba, gdyby taki ranking zrobić, zajęłoby pierwsze miejsce. Powiedzieć "Derry" to w zasadzie to samo, co powiedzieć "witaj w piekle" - zdaje się przekonywać King. Derry to miejsce przeklęte, w którym Zło się kondensuje, zastyga. To na mapie Kinga swoiste centrum wydarzeń, gorący punkt zbiorczy, magazyn lęków i złych wspomnień pomieszanych ze strachem.
Godna podkreślenia jest też przedziwna kosmogonia, jaką King roztacza przed naszymi zdumionymi oczyma. Dziwny, niemal martwy Żółw, olbrzymia Pajęczyca, a w tym wszystkim gdzieś ziemia, trochę zagubiona, przypominająca resztki po posiłku wielkich gigantów. King, wyraźnie zafascynowany swoją wizją świata, przeniesie ja później (oczywiście odrobinę zmodyfikowaną) m. in. do "Bezsenności" i "Mrocznej wieży". W takim świecie nie ma miejsca na tradycyjne pojęcie Boga; człowiek do walki ze swoimi potworami zawsze staje sam, w obliczu Zła staje się na powrót dzieckiem.
W pamięć zapadają jednak przed wszystkim postaci bohaterów - jak zwykle u Kinga odmalowane precyzyjnie i realistycznie. Fascynują zarówno dorośli, jak i dzieci, a w tej ostatniej grupie warto wyróżnić... bohatera negatywnego, bowiem rysunek drugoplanowej postaci katatonicznego Patricka Hockstettera to prawdziwe mistrzostwo świata.
"To" gwarantuje solidną porcję strachu... i nic w tym dziwnego, skoro niemal cała skomplikowana intryga odwołuje się do lęków bohaterów, także tych najbardziej ukrytych, podskórnych. Potwór z kanałów żywi się strachem... ale najpierw ten strach wywołuje czy raczej uaktywnia. Boi się bohater, boimy się i my, a Stephen znów wygrywa konkurs na najbardziej przerażającą historyjkę opowiadaną przy ognisku.