Dopytujecie, dlaczego nie chce mi się pisać o „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku”. No to odpowiadam. Ta książka nie wzbudziła we mnie żadnych emocji. Apetyty natomiast rozbuchała duże, no bo wiadomo, nagroda Nike. Nie dość, że przyznana przez jury, to jeszcze doceniona przez czytelników. Obawiam się jednak, że głosy czytelników zostały oddane na zasadzie pospolitego ruszenia. Skrzyknęli się gdzieś na jakimś śląskim portalu albo na Facebooku. Bo niby dlaczego podobna książka o Kaszubach, z tego samego wydawnictwa, miała dużo mniejsze wzięcie?
Chcielibyście dowiedzieć się czegoś konkretnego o Śląsku i Ślązakach? Jak to z nimi naprawdę jest? Ja też. Nie z tej książki, niestety. Autor asekurancko wymiguje się od odpowiedzi na najważniejsze pytania, stosując ulubiony fortel: to skomplikowane.
Jest narodowość śląska czy nie? To skomplikowane.
Ślązacy czują się bardziej Polakami, Ślązakami czy Niemcami? To skomplikowane.
Skoro takie to pogmatwane, liźnijmy po trochu wszystkiego, czego się da, może wystarczy. I tak dostajemy wiele tematów, od Sasa do Lasa, które może i budują jakiś obraz Śląska, ale ze względu na nieuporządkowanie pozostawiają niedosyt.
Za socjalizmu Ślązacy (zwłaszcza górnicy) mieli lepiej niż inni, lecz płacili za to utratą zdrowia. Ale przecież zawsze ktoś czymś za coś płacił w socjalizmie. Nowa Huta truła dzieci tak samo, jak śląskie fabryki. Zanieczyszczenie środowiska to jeden z wątków książki, dorzucony zapewne, aby poszerzyć perspektywę, ale do śląskiego tematu nie wnosi wiele nowego.
Ślązacy skarżyli się po wojnie, że nie o taką Polskę walczyli. Niespecjalnie ich to wyróżnia w tłumie obywateli PRL. Mój dziadek, na drugim końcu kraju też tak mówił. Czy ktoś z waszych dziadków, gdy walczył o wolną Polskę, przewidywał, że znajdzie się ona pod sowieckim jarzmem?
Niektórzy Ślązacy opowiadają z rozmarzeniem, że lepiej by im było jak dawniej, pod Niemcem i szkoda, że ci odeszli. Tylko, gdyby zostali, to przez ponad czterdzieści powojennych lat, byliby to Niemcy z eNeRDowa. Ej, naprawdę wtedy żyłoby się lepiej?
Autor przez większość książki skupia na poszukiwaniu własnych korzeni, ale przejście od szczegółu do ogółu nie przekonuje mnie. Autor już wie, kim jest, a konkretnie: wie, że nic nie wie, bo to skomplikowane, a ja wciąż nie wiem, czy jest to tak samo skomplikowane dla ośmiuset tysięcy ludzi, którzy przyznali się w spisie powszechnym do narodowości śląskiej, czy tylko dla niego.
To w końcu jest ten język śląski czy nie? Powiem tyle: jak słucham ślonskij godki, to prawie wszystko kumam. Ta sama gramatyka, składnia, trochę inne końcówki, ale jeśli nie rozumiem poszczególnych wyrazów, potrafię się domyślić treści z kontekstu. I uwielbiam tę gadkę. I cieszę się, że ludzie nie wstydzą się już nią posługiwać, że w języku śląskim można przeczytać książki i obejrzeć sztuki teatralne. Jednak, czy jeśli ja ich kocham, to oni mnie, Gorola tak samo? Niespecjalnie się zmartwię, jeśli nie. Za to jak słucham języka niemieckiego, to czuję się jak na tureckim kazaniu. Zero wspólnoty. To co, język śląski w końcu jest bardziej polski czy niemiecki? Zapewne to skomplikowane.
Żeby już więcej nie komplikować, chyba poczytam Kutza. Może wreszcie się dowiem, jak to z tym Śląskiem naprawdę jest.