Trudna historia, która wciąż żyje w głowach ludzi, musi być przepracowywana i niuansowania, powinna równoważyć sprzeczności. W przypadku dziejów ludzi ze Śląska, szczególnie w chronologii z minionego stulecia, problem jest zawiły. Wymaga precyzji, wszelkich dostępnych warstw kontekstu, a i tak nie sposób napisać jednej historii. Zbigniew Rokita, po części Ślązak, postanowił opowiedzieć subiektywnie o relacjach hanysów i nie tylko, głównie w XIX-XX wiekach, szukając własnych korzeni. Ta ostatnia motywacja buduje z książki reportaż genealogiczny, stanowiący jedną z trzech głównych warstw, obok migawek z ‘podręcznikowej historii’ i osobistych relacji mieszkańców Śląska o własnych obserwacjach codzienności i historycznych zawieruch. „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” nie daje jasnych odpowiedzi na bolączki i tarcia kulturowo-etniczne, pomaga takim jak ja, czyli nieuwikłanym emocjonalnie i rodzinnie w śląską mozaikę, uchwycić istotę i budować opinie. Lektura w dużej części dobra, w kilku miejscach zbyt osobista i naznaczona jęzkowo-symbolicznymi kodami, które wymagają wstępnego rozeznania.
To nie jest monografia, biografia, przesadnie wydumany tekst o wyjątkowości. Ponieważ Rokita z zażenowaniem przyznaje się do ignorancji w wiedzy o przodkach, to mam wrażenie, że tekstem chciał zadośćuczynić antenatom. Główną formalną motywacją, było zapewne pokazanie, że polska optyka z mitem ‘powrotu ziem śląskich do ojczyzny’ jest o tyle nieprawdziwa, że na Śląsku traktowana musi być jako nieuprawniony (nieuczciwy) punkt widzenia. Nie trzeba nawet przechodzić z historią do detalu konkretnego człowieka, by odrzucić narracje o „śląskim ludzie, który stanął do walki narodowowyzwoleńczej z niemieckim okupantem”. Jedną z ciekawszych konsekwencji z lektury może być ciekawy namysł nad tym, jak silniejsze nacje (tu: głównie niemiecka i polska) starają się formować niewygodny świat lokalnej odmienności dla własnych potrzeb, by wpasować ten kawałek historii i geografii w swojskie mity wyjątkowości i dziejowej nieuchronności. Ponieważ gospodarczo germański komponent na Śląsku był z reguły atrakcyjniejszy, a jednak powstańcze zrywy i plebiscyt przydzieliły większość tych ziem Polsce, komplikacji w okresie międzywojennym nawarstwiało się co niemiara. Trzeba brać pod uwagę słowa jednego z rozmówców autora: „Co na to poradzę, że Polsce Fryderyk Hohenzollern przyniósł rozbiory, a nam kominy i cywilizację.”. Zbyt cenne pokłady węgla zalegały pod ziemią, by ktokolwiek zgodził się na autonomię odbierającą czy to Polsce czy to Niemcom prawo silniejszego do czerpania zysków z uprzemysłowionego terenu. Zogniskowany na dziejach własnych przodków, lokalnych mikrospołecznościach, Rokita przepracował z taktem ten tygiel sprzeczności. O tragicznych konsekwencjach geopolityki na życie w konkretnych miejscowościach, na konkretnych ulicach i podwórkach, w domach, gdzie mieszały się naleciałości językowe, animozje sąsiedzkie i preferencje kulturowe, opowiedział Rokita ciekawie. Nie wyczerpując tematu, dał świadectwo pewnej rzeczywistości, która z kolejnymi dekadami odchodzi w przeszłość, stając się legendą, uproszczeniem, wykrzywieniem rezydującym w ułomnej ludzkiej pamięci.
Osobista opowieść przeplatana ciekawostkami, jak plombowanie tramwajów przekraczających granice państw, odkurza tętniące życie Śląska, jako walczącego o prawo do samostanowienia regionu. Sam proces formowania się politycznego ośrodka śląskiego szukającego prawa do autonomii, to najbardziej współczesny składnik opowieści, już postkomunistyczny. W relacji przebiegu ożywienia Ślązaków i ostatecznej stagnacji procesu emancypacji, autor upatruje efemeryczność zrywu. Sam czując się dość niejednoznacznie etnicznie, stara się ważyć racje różnych perspektyw. Dość ciekawie i subtelnie prowadzi wątek językowy, w który duma z odmienności i wspólnoty miesza się z drwinami i wstydem z używania mowy śląskiej, jakoby żartu, czegoś gorszego. Ostatecznie nie stawia hipotez o najbliższej przyszłości odmienności śląskiej. Co z niej zostanie, ile powinno zostać? Rokita, jak wspomina kilkukrotnie, dorastał do świadomego odczytania siebie wobec Śląska. Unika w książce mitologizacji własnego rozumienia dziadków i babć. Raczej skupia się na przepracowaniu ich świata, by pomóc może innym w samookreśleniu się.
„Kajś” to ciekawy głos w niezamkniętej dyskusji o statusie Śląska. Po lekturze nie zdobyłem biegłości w rozumieniu Górnoślązaków. Nie taki był cel. Jedynie trochę lepiej czuję problem. Potwierdza się zasada, że zwycięzcy piszą historię, a zbyt słabi liczebnie choć odmienni kulturowo, muszą iść na daleko idące kompromisy by zachować siebie. Stereotypy, mity, krzywdy prawdziwe i wyimaginowane, megalomanie i kompleksy – wszystko to dotyczy jednostek i większych społeczności, które budują opowieść o znanym sobie otoczeniu. Ulotnym świecie trosk codzienności. To chyba obiektywna lekcja z lektury. Książka warta polecenia. Myślę, że mogłaby być nawet lekturą uzupełniającą o współczesnej Polsce dla liceów.
DOBRE z małym minusem – 7/10