Morderczo sprawny i skuteczny Win (Windsor Horne Lockwood III), socjopata i milioner, wyrafinowany i odrobinę arogancki, jak przystało na bogacza, znawca sztuk walki i inwestycji giełdowych, tajemniczy i niepokojący przyjaciel ze studiów Myrona Bolitara. Gdyby rzecz cała działa się w Europie, a nie w USA, nosiłby z pewnością wysoki tytuł szlachecki. Tacy ludzie się nie popisują i nie przechwalają. Ktoś taki nigdy, NIGDY, nie nazwałby siebie uniżonym sługą.
Takiego Wina „widziałem” i nie sądzę, żeby bezpodstawnie, czytając powieści Cobena z Myronem Bolitarem w roli głównej. Intrygował mnie bardziej, niż którakolwiek z postaci drugoplanowych. Wielka Cindy, Esperanza lub Mała Pocahontas mogły się pojawić albo i nie, ale Win… był prawie tak ważny jak były koszykarz i właściciel agencji sportowej, Myron Bolitar. Windsor Horne Lockwood III wydawał mi się fascynujący. Po „Mów mi Win” sięgnąć musiałem. Bez względu na cenę.
Krótkie wprowadzenie w fabułę. Dawno, dawno temu kuzynka Wina, Patricia, została porwana w trakcie napadu, w którym zginął jej ojciec, stryj Wina. Z rezydencji zniknęły dwa obrazy, w tym Vermeer wart około 200 milionów i jeszcze droższy Picasso. Patricia była więziona przez bandytów przez pięć miesięcy, zanim udało jej się uciec.
Ciotka Plum sprezentowała kiedyś Winowi elegancką teczkę z herbem rodzinnym i jego inicjałami.
Mnie teczka się nie podobała, ten cały monogram i tak dalej. Czemu to ma służyć? Nie chciałem jej, więc wymieniliśmy się prezentami z krewniaczką. Ja wziąłem kuferek z jej inicjałami. Ona aktówkę z moimi. O dziwo, wciąż używam go jako podróżnej kosmetyczki.
W luksusowym i bardzo drogim apartamencie w wieży Beresfordu znalezione zostają zwłoki starszego mężczyzny, a przy nim płótno Vermeera i teczka z inicjałami WHL3. Win stara się dociec, o co chodzi, jak i co się to stało, i stosunkowo szybko odkrywa, że zmarły był jednym z porywaczy Patricii oraz poszukiwanym od czterdziestu lat terrorystą. Wtedy dopiero sprawy komplikują się naprawdę, a akcja dopiero zaczyna.
Tylko jedna osoba usłyszała ode mnie, że ją kocham. Jedna jedyna. Nie, to nie żadna wyjątkowa kobieta, która… powiedzmy, w końcu złamała mi serce – moje serce nigdy nie zostało złamane ani nie pękło – tylko mój platoniczny przyjaciel Myron Bolitar. Krótko mówiąc, nie było w moim życiu wielkiej miłości, ale była wielka przyjaźń.
Wprawdzie wygląda na to, że drogi Myrona Bolitara i Wina się rozeszły, ale mimo to Win rozważa opcję poproszenia go o pomoc, przy rozwiązywaniu zagadki. Więcej zdradzać nie mogę.
„Mów mi Win” to relacja w pierwszej osobie. Windsor opowiada czytelnikom o swoich działaniach, myślach, przekonaniach, planach, zwracając się do nich bezpośrednio.
Moja kuzynka jest, tak jak wasz uniżony sługa, po czterdziestce.
Narrator prezentuje dość ciężkawy dowcip, jako żywo przypominający siermiężny humor Myrona. Popisuje się swoim majątkiem i tym, co może mieć za pieniądze. Np. aplikacja randkowa dla bogaczy, dostępna dla tych, który mają minimum sto milionów. Niemcy określiliby to krótko: zu bunt! – zbyt kolorowo, czyli przesadnie, nadmiernie, za dużo tego dobrego itp. Win bez przerwy opowiada o sobie i rodzinie, co w tej konwencji jest naturalne, ale zdradzając tyle tajemnic i tak się odsłaniając, traci aurę tajemniczości.
Ostatecznie uważam, że to dobra powieść sensacyjna – dla tych, którzy po tę książkę Harlana Cobena sięgną jako pierwszą w życiu. Dla miłośników Bolitara i Wina… cóż, to chyba nie TEN Windsor Horne Lockwood III, a przesunięcie tamtego Wina na plan pierwszy, jako narratora i głównego bohatera, raczej po prostu nie mogło się udać. A jeśli mogło, to nie bardzo wyszło.