Sięgając po "Mów mi Win" Harlana Cobena, po raz pierwszy zetknęłam się z twórczością tego autora. Była to również moja pierwsza podróż w ramach cyklu "Śladem tajemnic" i towarzyszyła mi pewna obawa – czy bez znajomości poprzednich tomów (aż 32!) odnajdę się w wykreowanym przez Cobena świecie? Czy będę w stanie w pełni docenić fabułę i charakterystykę bohaterów? Ku mojemu zaskoczeniu, już po kilku pierwszych stronach wciągnęłam się w historię i z ogromną przyjemnością poddałam narracyjnemu rytmowi autora. "Mów mi Win" okazało się samodzielnym, pełnym intryg thrillerem, który doskonale funkcjonuje nawet bez wcześniejszej znajomości uniwersum. To opowieść, która wciąga, bawi i zaskakuje, a jej bohater nie pozwala się nudzić ani przez chwilę.
A co z bohaterami? Otóż w roli głównej występuje nieodłączny towarzysz Myrona Bolitara – Windsor Horne Lockwood III, znany jako Win. Postać, która dotąd pełniła funkcję swego rodzaju Watsona dla Myrona-Sherlocka, w końcu dostaje swoją historię – i to w pełnym, bezkompromisowym wydaniu. Win nie jest bohaterem jednoznacznym – to człowiek, który doskonale rozumie mechanizmy władzy, wpływu i manipulacji. Jego rozmowy to prawdziwa psychologiczna gra – zaczyna od zastraszenia, potem delikatnie zmienia narrację, następnie oferuje wsparcie i pozorną pomoc, by w finale znów postawić rozmówcę pod ścianą.
Narrator (czyli zgodnie z inicjałami WHL3) jest błyskotliwy, ironiczny i nieprzeciętnie inteligentny. Uwielbia on również układać dłonie w piramidkę – to gest, który powtarza się w różnych sytuacjach, niczym jego znak rozpoznawczy. Potrafi też błyskawicznie podsumować całą akcję w kilku słowach – rzucając zdania w stylu: "Atak szóstki z Jane Street. Kradzież obrazów z Haverford College. Zabójstwo stryja i uprowadzenie kuzynki." Takie skondensowane streszczenia sprawiają, że czytelnik czuje się prowadzony za rękę, ale nie w sposób nachalny.
Jeśli chodzi o styl, to Coben prowadzi narrację w pierwszej osobie, co nadaje powieści wyjątkowego, osobistego charakteru. Win zwraca się do czytelnika bezpośrednio, czasami dopowiadając pewne kwestie, jakby chciał się upewnić, że odbiorca nadąża za jego tokiem myślenia. Zwroty w rodzaju "żeby dać wam wyobrażenie” sprawiają, że narracja staje się intymna, niemal konwersacyjna – jakbyśmy słuchali przyjaciela, który z dystyngowanym uśmiechem opowiada nam o swoich mniej lub bardziej legalnych przedsięwzięciach. W tej książce czuć nie tylko stylową elegancję bohatera, ale i lekką, niemal ironicznie prowadzącą nas narrację.
Przechodząc do fabuły...Skupia się ona na tajemnicy związanej z kradzieżą dzieł sztuki, brutalnym atakiem tzw. „szóstki z Jane Street” oraz zagadkowymi powiązaniami Wina z dawną zbrodnią. Książka porusza kwestie sprawiedliwości, lojalności i moralności – ale nie w sposób jednoznaczny. Coben bawi się odcieniami szarości, zadając pytania o to, kto tak naprawdę jest dobry, a kto zły, oraz czy prawda zawsze powinna ujrzeć światło dzienne. Win i jego kuzynka Patricia pragną dotrzeć do sedna tajemnicy nie tyle z potrzeby wyjaśnienia, ile z chęci „kontrolowania narracji” – jeśli prawda okaże się niewygodna, zawsze będą mogli ją „zakopać” w imię szlachetnych pobudek.
Wielkim atutem powieści są odwołania kulturowe, które autor wplata w dialogi i przemyślenia bohatera. Fani starego filmu „Batman” odnajdą w tekście smaczki, a historie o elitarności amerykańskiego społeczeństwa, klubach golfowych czy ekskluzywnych pubach sprawiają, że świat wykreowany przez autora staje się jeszcze bardziej namacalny. Coben nie boi się również wtrącać własnych filozoficznych refleksji – znajdziemy tu trafne spostrzeżenia dotyczące psychologicznej racjonalizacji, ludzkiej skłonności do samooszukiwania się oraz roli pieniędzy w kształtowaniu rzeczywistości. „Pieniądze dają władzę” – stwierdza bohater, po czym dodaje: „Czy to sprawiedliwe? Oczywiście, że nie. Ale rzeczywistość boli”. To brutalnie szczere, lecz nie sposób temu zaprzeczyć.
Interesujący, a zarazem szokujący był dla mnie wątek relacji Wina z jego biologiczną córką. Już samo określenie "biologiczna" budziło moje zdziwienie – czyżby sugerowało dystans, brak emocjonalnego zaangażowania? Fakt, że bohater niemal nie myślał o swojej córce, a czytelnik dowiadywał się o niej dopiero po stu stronach, był dla mnie frustrujący. Nie mogłam po prostu zrozumieć, dlaczego Coben tak długo trzyma mnie w niewiedzy na temat Emmy. Czy to celowy mechanizm obronny Wina, czy jedynie narracyjna sztuczka autora? Ostateczne wyjaśnienie tej relacji pojawia się dopiero po kilkuset stronach, a choć zakończenie wynagradza tę niepewność, to jednak nie było mi łatwo zaakceptować tak długiej zwłoki...
Mimo to pod względem warsztatowym „Mów mi Win” to pokaz literackiej precyzji. Coben operuje metaforami, które w prostocie niosą wielką głębię – jak choćby porównanie działań bohatera do smażenia omletu: „Żeby usmażyć omlet, trzeba rozbić jajka. Jeśli się już rozbije jajo, lepiej usmażyć z niego omlet, niż zostawić syf.” To jedno zdanie oddaje całą filozofię działania Wina – bez zbędnego moralizowania, bez użalania się, z chłodną logiką i precyzją.
Czy warto sięgnąć po „Mów mi Win”? Zdecydowanie tak – zwłaszcza jeśli lubi się thrillery, w których akcja nie jest jedyną siłą napędową, ale równie ważne są inteligentne rozważania nad ludzką naturą. To książka, która angażuje nie tylko emocjonalnie, ale i intelektualnie. Win to bohater, którego można jednocześnie podziwiać i nienawidzić – człowiek, który wie, że świat nie jest czarno-biały, lecz pełen odcieni szarości. A Coben po raz kolejny udowadnia, że potrafi te odcienie doskonale uchwycić.