Michael Tsokos kieruje Krajowym Instytutem Medycyny Sądowej i Społecznej w Berlinie. Uważany jest (nie tylko w Niemczech) za wybitnego eksperta medycyny sądowej, specjalizującego się w badaniu ekstremalnych przypadków kryminalnych. Można więc bezpiecznie założyć, że zdecydowanie wie, co pisze. Natomiast jakość tego pisarstwa, ale może tylko polskiego przekładu/redakcji, pozostawia wiele do życzenia.
„Zimna kalkulacja” jest drugim tomem cyklu o doktor Sabine Yao. Tom pierwszy nosi tytuł „Z zimną precyzją”. Akcja „Zimnej kalkulacji” rozgrywa się osiem miesięcy po wydarzeniach opisanych w „Z zimną precyzją”. Powieści można czytać osobno.
Główną bohaterką powieści jest doktor Sabine Yao, zastępczyni kierownika specjalnej jednostki medycyny sądowej BKA, to jest Federalnego Urzędu Kryminalnego (w Niemczech działa też LKA – Krajowy Urząd Kryminalny, działający na poziomie landów), zajmującej się przypadkami ekstremalnymi, co w praktyce oznacza wyjątkowo obrzydliwe obrzydlistwa oraz potworne okrucieństwo.
Kilkuletni Yasser wybrał się sam do opuszczonej fabryki podglądać koty. Uprowadził go stamtąd człowiek, którego początkowo chłopiec uważał za policjanta. Matka dziecka, Ayasha Khatib, nie zawiadomiła policji – cała rodzina przebywała w Berlinie nielegalnie. Pomocy mógł udzielić inny bohater powieści, Hassan Khalaf z Jordanii, dawny regulator przestępczego klanu Saad, a jeszcze wcześniej zabójca na usługach króla Jordanii, człowiek bardzo niebezpieczny, bezwzględny i skuteczny.
Na dany przez Scherza sygnał, asystent sekcyjny wykonał cięcie bladej skóry od ucha doucha po kości czaszki, nieco powyżej guza ciemieniowego i kości potylicznej martwego mężczyzny, gdzie skóra pokryta była jedynie bardzo cienkimi białymi włosami. Następnie odłożył nóż obok głowy denata, chwycił palcami w jasnożółtych lateksowych rękawiczkach za naciętą z tyłu głowy zmarłego skórę, ściągając ją z czaszki w dół wraz z milimetrowej grubości podskórną tkanką łączną zbitą, pod którą znajdowała się kość sklepienia czaszki i osłaniający ją niczym hełm czepiec ścięgnisty. Czynności tej towarzyszył odgłos mlaśnięcia. Yao zauważyła, jak praktykantka obok niej wzdrygnęła się i to wyraźnie*.
Nawet potrafię sobie wyobrazić to smakowite mlaśnięcie. W powieści jest sporo drastycznych opisów, w końcu bohaterką jest lekarka medycyny sądowej, więc było to do przewidzenia.
W kilku pierwszych rozdziałach autor prezentuje różne osoby i zdarzenia. Początkowo zupełnie nie wiadomo, czy w ogóle istnieje jakiś związek między nimi, bo może to tylko nawiązania do poprzedniej sprawy doktor Yao. Ostatecznie główne wątki krystalizują się dwa: Sabine Yao dokonuje sekcji i oględzin zwłok różnych osób, (zastrzelony były komendant policji, powieszeni na specjalnej konstrukcji staruszkowie, młody człowiek, który po śmierci zzieleniał tylko z jednej strony, zwłoki w otoczeniu dziecięcych zabawek itd.), a Hassan Khalaf szuka uprowadzonego ośmiolatka. W połowie powieści wątki te zaczynają się powoli zbiegać, pojawiają się punkty wspólne. Problemy osobiste siostry Sabine i jej dzieci uważam za wątek poboczny.
O ile fabuła wydaje się ciekawa, a nawet intrygująca oraz bardzo na czasie, to powieść napisana jest lub przełożona, irytująco miernie.
Hassan Khalaf pali papierosy. Kilkanaście razy, może więcej, autor informuje czytelnika, że są to papierosy bez filtra.
Rażący nadmiar zaimków osobowych i dzierżawczych. Czy koleżanka powiedziałaby do koleżanki – a teraz ubierz swoje żółte rękawiczki ochronne oraz swój biały ochronny skafander, a ja ci w tym czasie opowiem…? Kolory tych rękawiczek bywają różne i za każdym razem czytelnik jest o tym dokładnie informowany, ale dla fabuły nie wynika z tego kompletnie nic. A czyje niby rękawiczki miała ubrać lekarka, jak nie swoje?
Monica Monti, policjantka (oficer śledcza), powiedziała do zespołu, którym dowodziła:
Potem… jak tylko uprzątną już ten cały bałagan, a wszystkie rzeczy leżące na podłodze, znajdą się w schludnie oznakowanych workach na materiał dowodowy, przyjrzymy się jeszcze raz tej przyczepie w poszukiwaniu możliwych narzędzi zbrodni. Rozbierzemy na części pierwsze ten przybytek i wczołgamy się w najmniejszą szczelinę, jeśli będzie potrzeba**.
Naprawdę? Jest gdzieś w Europie kraj, w którym ludzie porozumiewają się i/lub wydają polecenia swoim podwładnym w tak cudaczny sposób?
Wiele dialogów w powieści jest mocno nienaturalnych i przypomina mini wykłady, które czytelnikowi mają wyjaśnić coś tam, na przykład jakieś kwestie techniczne.
Kiedy ostatnio pomyślałeś/pomyślałaś – teraz udam się do łazienki? Prawdopodobnie nigdy.
W powieści pojawiają się bohaterowie o nazwiskach greckich, arabskich, włoskich, polskich, chińskich i innych, a wcale nie mam pewności, czy wszystkie rozpoznałem. Po lekturze nie potrafię stwierdzić, czy obecnie prawie połowa Niemców jest pochodzenia innego niż niemieckie, czy może autor wysilił się na przesadną „poprawność polityczną”.
Ostatecznie… jeśli kogoś interesuje tylko fabuła (kto zabił?) i potrafi kompletnie nie zwracać uwagi na kulejący warsztat pisarski (w jaki sposób to opisano) i rażące błędy stylistyczne, to polecam. Ja autorowi raczej już podziękuję.
---
* Michael Tsokos, „Zimna kalkulacja”, przekład Mariola Sternahl, Skarpa Warszawska, 2025, s. 87.
** Tamże, s. 234-235.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.