Interesują mnie takie tematy. Takie, to jest przestępczość zorganizowana w Polsce. Od gangu Taty Tasiemki do dzisiaj. W związku z tym czytałem „Skarżyłem się grobowi...” Andrzeja Zielińskiego (pseud. Słowik) i kilka innych publikacji. Próbowałem poznać nawet Sumlińskiego, ale tego się czytać nie dało, a Masa (Jarosław Sokołowski) i jego coraz większe fantazje dość szybko mi się przejadły.
„Spowiedź Nikosia zza grobu” nie jest spowiedzią Nikosia (Nikodema Skotarczaka) zza grobu. I nie chodzi o to, że zza grobu nikt się nie spowiada – to mogłaby być przenośnia, mogło chodzić o jakieś dokumenty ujawnione dopiero po jego śmierci (zginął w agencji towarzyskiej w Gdyni, zastrzelony w 1998 roku; sprawców nie odnaleziono), jednak i to nie miało miejsca. Oczywiście Nikoś nie jest też narratorem tej swojej rzekomej spowiedzi, a więc tytuł jest tylko nieeleganckim chwytem marketingowym autora. Cytatów wypowiedzi Nikosia jest w publikacji tyle, co kot napłakał.
Publikacja zbudowana jest na opowieściach dziesiątków ludzi, którzy zetknęli się ze Skotarczakiem w różnych okolicznościach i w różnym czasie. W sumie więcej jest w książce o innych ludziach (żonach, milicjantach, gangsterach, sportowcach, działaczach) niż o Nikosiu. Relacje rozmówców o Skotarczaku są bardzo różne, często całkowicie sprzeczne. A to był groźnym szefem mafii, a to był nikim, popychadłem, i na dzielnicy mnóstwo razy chłopcy w miasta obijali mu mordę, miał dwa razy drutowaną szczękę. Pracował w modnych knajpach jako ochroniarz, ale… miał 177 cm wzrostu i nie był zbyt atletyczny, więc nikt by go na ochroniarza nie wziął. Miał być geniuszem, ale… skończył dwie (z trzech) klas szkoły zawodowej, a wnioski o wydanie dokumentów pisały mu żony albo inni ludzie, bo Nikoś z pisaniem radził sobie kiepsko. Ostatecznie po lekturze nie wiem, jaki był Nikoś, a jedynie, jak go zapamiętali i opisują inni ludzie, o intencjach bardzo, bardzo różnych.
Nie uważam, żeby było coś niewłaściwego w używaniu przez autorów pseudonimów. Na potrzeby publikacji Karol Nawrocki postanowił być Tadeuszem Batyrem – OK, nie moja sprawa, wolno mu. Bo nie w używaniu pseudonimu jest problem. Publiczne chwalenie Batyra przez Nawrockiego, komplementowanie za tę książkę (zanim się wydało, że to ta sama osoba) uważam za żałosne. To tak jakby Aleksander Głowacki przeprowadził wywiad z Bolesławem Prusem i chwalił go za „Lalkę”. Żenujące, ale z drugiej strony, czemu się dziwię – wiadomo przecież, jaką partię reprezentuje Karol Nawrocki.
Pod koniec lektury wpadła mi w oczy informacja, że żona Nikodema Skotarczaka zarzuca Nawrockiemu/Batyrowi nierzetelność i zwyczajne kłamstwa.
Jakoś dobrnąłem do końca, choć nie wiem w sumie po co, może dla zasady, i mogę powiedzieć, że za wartościowe uważam w tej publikacji reprodukcje zdjęć.