„Opowieści Wickerlandzkie” Alfreda Grubkáina zaczynają się sielsko i anielsko – w słonecznej, wiejskiej krainie, gdzie dni wypełniane są ciężką lecz pożyteczną pracą na roli, a wieczory, zwłaszcza młodym, mijają na festynach i uciechach. Mieszkańcy Flechtwerku, urokliwego i przytulnego niewielkiego miasteczka, nie zdają sobie sprawy ze zbliżającego się do granic ich państwa niebezpieczeństwa – pożądającej podboju świata armii Despotatu Terkenu. Główny bohater powieści, August Reinnis, zwany Chmurą, zostanie niebawem wcielony do armii i na własnej skórze doświadczy okrucieństw wojny.
To, co z pewnością można oddać książce i jej Autorowi, to na pewno spójny i przemyślany świat, fantastyczne pomysły na imiona i nazwy własne oraz historia, która szybko zaciekawia Czytelnika. Alfred Grubkáin wraz ze swym bohaterem prowadzi nas przez zróżnicowany świat, w którym nie tylko mieszkańcy Wickerlandu przelewają swą krew i muszą zmierzyć się z wrogiem. Zadbał także o odpowiednią dawkę stonowanych w formie i wystarczających w treści opisów miejsc, które podczas swych przygód odwiedzi Chmura. Nie brak tu dobrze skrojonego tła historycznego, nadającego opowieści realistyczne i mocne osadzenie, jak i sporej liczby postaci drugo- i trzecioplanowych, choć muszę przyznać, że czułem ich pewien nadmiar, zwłaszcza że większość z nich pojawiła się na łamach powieści na krótko i nie pozwoliła się ze sobą oswoić.
Pierwsza część historii rozpędza się jak wystrzelona armatnia kula, potem następuje gwałtowne spowolnienie tempa (i przyznam się, że opisy atrakcji i zbytków, które spotkały Augusta w stolicy, można było spokojnie skrócić, a zamiast tego rozwinąć wątek tajemniczej mgły i Šemšona czy relacji bohatera z ciekawą postacią, jaką był Spandarmat, zamiast opisywać zachwyt Augusta nad lodówką), po czym akcja znów nas porywa, by – i całe szczęście! – dostarczyć Czytelnikowi zaskakujące zakończenie. Autor z werwą i umiejętnie prowadzi nas przez pola bitew, barykady i okopy, a opisywane przez niego wojenny zamęt i krwawa, bezsensowna rzeź niewątpliwe są plastyczne i stanowią główny atut książki.
To teraz nieco o wadach. „Opowieści Wickerlandzkie” miały być z założenia, gdyż taki opis widnieje na okładce, historią utraty chłopięcej beztroski, zamiany domowego ciepła na wojenny i trupi chłód, miłości do dziewczyny na żołnierską przyjaźń. I o ile Autor doskonale poradził sobie z opisami wojennych zawirowań, to – moim zdaniem – nie podołał części psychologicznej (np. nasz bohater: „(…) poczuł się oszukany przez los. Zabrano mu, potem dano, lecz znów zabrano. Nie wiedział, co robić i myśleć. Wszystko przytłaczało go z niesamowitą mocą. Bujał się w odmętach rozpaczy (…)” i tak dalej). Niekiedy dialogi kuleją albo postaci popadają w patetyczny ton, który można zrozumieć w przypadku oficerów chcących podnieść morale swych żołnierzy, czy też amerykańskich filmowych blockbusterów, ale nie w przypadku Augusta z niewielkiej wsi czy każdej odbywanej na łamach książki rozmowy dwóch żołnierzy. Prawdę mówiąc i bez opisów rozmyślań bohatera czy też silących się na głębokie rozmów o życiu i śmierci, Czytelnicy i tak zorientowaliby się, że z blondyna August stał się mężczyzną i zapłacił za to straszliwą cenę. Nie zrozumiałem również, dlaczego Autor uporczywie określał go mianem „młodzieńca” i „blondyna” właśnie – i to nawet po kilka razy na jednej stronie. Było to tak dotkliwe, że wytrącało mnie nie raz z przyjemności poznawania opisywanej historii, zwłaszcza że pod koniec książki, gdy August staczał kolejną walkę, określanie go w ten sposób – bądź co bądź doświadczonego już żołnierza i bohatera wojennego, było już zupełnie nie na miejscu i, niestety, bawiło, niż pomagało w odbiorze tekstu. Gdyby nie zakończenie „Opowieści Wickerlandzkich”, o książce Alfreda Grubkáina prawdopodobnie szybko bym zapomniał. Za pomysłowe uznałem również odniesienie się w powieści do samej osoby Autora.
Mogę chyba pokusić się o stwierdzenie, że przez historię o blondynie Auguście Autor zaserwował nam opowieść nie tylko o pokonywaniu strachu przed śmiercią, ale przede wszystkim o życiu, które okazuje się kruche i zbyt cenne, by marnować je na głupstwa. Prócz oczywistego, jak się zdaje, sprzeciwu przeciwko wojnie i przemocy, Alfred Grubkáin radzi swym czytelnikom mężnie stawiać czoła codzienności i bronić swych przekonań, co zwłaszcza w ostatnich dniach dziejącej się na naszych oczach historii, stało się przerażająco aktualne.
„Opowieści Wickerlandzkie” to książka, która powinna zainteresować każdego miłośnika przygód, na pewno historii wojennych, ale też tych, którzy lubią poznawać nie zawsze wesołe i dobrze się kończące perypetie bohaterów, zamieszkujących wyimaginowane, lecz jakże podobne do naszego, światy.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.