Jakiś czas temu zachwyciła mnie inna powieść Roberta Małeckiego - "Żałobnica". Z dużym zainteresowaniem sięgnęłam po "Najsłabsze ogniwo", aby przekonać się, czy kolejna czytelnicza uczta ustawi autora na wysokiej pozycji w moich rankingach. Nowa książka okazała się zupełnie inna, łatwa w odbiorze, ale płytsza — zarówno fabularnie, jak i emocjonalnie. Siłą rzeczy nie uniknęłam porównań.
W "Żałobnicy" Małecki po mistrzowsku buduje klimat niepokoju. Poczucie niepewności i zagrożenia, które rośnie od początku, paraliżuje i główną bohaterkę, i czytelnika, a przygnębiające poczucie osamotnienia nie odpuszcza i przytłacza — budując i utrzymując moje napięcie.
W "Najsłabszym ogniwie" autor jakby nie sprostał zadaniu. Dostajemy obyczajowy początek, a w nim obrazek szczęśliwej rodziny, z idealnymi dziećmi, piątkowym grillem, dobrymi relacjami z krewnymi i sąsiadami. Co prawda po pewnym czasie pojawia się pierwiastek niepewności — brat znika bez pożegnania i nie odpowiada na telefony — ale jest podany spokojnie i bez dramatyzowania. I taki względny spokój pozostaje z czytelnikiem długi czas, żeby nie powiedzieć do końca.
Po lekturze "Żałobnicy" podziwiałam Małeckiego za dbałość o każdy szczegół w odkrywaniu tajemnic i sekretów, za opisy wewnętrznych rozterek, za narrację bogatą w niedopowiedzenia. W "Najsłabszym ogniwie" autor w bezpośredni sposób relacjonuje przykre zdarzenia, a emocje i uczucia bohaterów ogranicza do "Nie martw się, będzie dobrze". To wpływa na mój odbiór i moje emocje, a ściślej ich brak.
Do tego wykreowana postać głównego bohatera jest dość papierowa — nie dość, że jakoś nie potrafię go polubić, to co gorsza, nie potrafię poczuć jego tragedii. Bo tragedii długo nie ma; zaginęli brat i bratowa, ale może wyjechali do spa; ich telefony nie odpowiadają, ale przecież marzyli o chwili odosobnienia... I tak przez większą część powieści nic się nie zmienia, napięcie nie wzrasta, aż tak, że w chwili pojawienia się nowego wątku (zaginiony syn sąsiadów) zastanawiam się, co tu jest naprawdę osią fabularną...
Tutaj jakby najważniejsza jest dynamika. Czyta się szybko, bo sceny zmieniają się szybko, dialogi podkręcają tempo, jednak ja mam wrażenie, że to ciągle wprowadzenie, że nic się takiego jeszcze nie wydarzyło, bo nie czuję ani napięcia, ani pożądanej atmosfery zagrożenia.
W "Żałobnicy" Małecki był mistrzem dezorientacji. Powoli odkrywał karty, a każda niosła nowe możliwości. Intryga do końca pozostawiała mnie w sferze domysłów. W nowej powieści mam wszystko wprost relacjonowane, a także po kolei przedstawiane przemyślenia bohatera. Płycizny fabularne są delikatnie ozdobione krótkimi scenami retrospekcyjnymi, lecz te zabiegi narracyjne bynajmniej nie wprowadzają kolejnej zagadki i nie budują klimatu intrygującej
niepewności, jakiej się spodziewałam.
"Zło czai się w każdym z nas. Dlatego wszyscy jesteśmy podejrzani." — przeczytałam na okładce. I tego zła mi brakło w lekturze. Nie czułam strachu ani niepokoju, nie zauważałam podejrzanych. Małecki sportretował bohatera, którego dotknęły wydarzenia dramatyczne, jednak nie oddał jego emocji dostatecznie sugestywnie, nie potrafił wyzwolić poczucia napięcia.
Biorąc pod uwagę powieściowy klimat, myślę, że bezpieczniej nazywać "Najsłabsze ogniwo" dobrym kryminałem, niż niedopracowanym thrillerem.