Przyznam, że do tej pory myśliwi - jako grupa - kojarzyli mi się z obleśnymi brzuchatymi panami z wąsem, którzy (hehe), wędrują ze strzelbą po lesie co jakiś czas pociągając z piersióweczki i strzelają do wszystkiego, co jest większe od wiewiórki. W mojej dziewiczej wyobraźni każdy strzał oddany w kierunku zwierzęcia kończył się mniej więcej natychmiastową śmiercią tegoż - sarna padała tam, gdzie stała, dzik też, jeleń i łoś tak samo. Że już nie wspomnę o kaczkach, kuropatwach, głuszcach i innych latających stworzeniach.
Tymczasem nic bardziej mylnego. Bo w zasadzie nie tylko okazuje się, że część myśliwych nie potrafi dobrze strzelać ale też okazuje się, że ci z nich, którzy strzelać potrafią specjalnie starają się, żeby trafić zwierzę tam, gdzie nie uszkodzi się przyszłego trofeum. Czyli, że taki jelonek z pięknym porożem przed swoją śmiercią się pomęczy dlatego, że wąsaty myśliwy Janusz chce powiesić sobie jego czaszkę nad kominkiem.
A jeśli się z tym nie zgadzasz, drogi czytelniku, z koncepcją polowania, z jego ,,tradycją i etyką'' to znaczy, że nie rozumiesz i w ogóle to jesteś popapranym ekologiem, który gówno wie o zarządzaniu przyrodą i lasem, bo przecież ci biedni myśliwi żyły sobie wypruwają, krwawicę swoją oddają, z chleba codziennego rezygnują byleby tylko paśniczki zakładać i przyzwyczajać wolnożyjące stworzenia do tego, że człowiek je dokarmia i że dzikie ziemniaczki, i kukurydza, i pasza, pojawiają się w ramach daru, jak manna z nieba, i że wcale nie mają żadnego związku z tym, że na pobliskiej ambonie siedzi myśliwy i obmyśla, które zwierzę by teraz zastrzelić... (Albo któregoś kolegę czy tam spacerowicza, bo przecież zawsze jest przekonany, że to dzik dziki i zły.)
,,Polowaneczko'' Matkowskiego to książka krótka, ale okrutna. Nie byłam w stanie przeczytać jej na raz, musiałam zrobić sobie od niej dłuższą przerwę, musiałam się trochę zdystansować - to nie jest pozycja dla osób wrażliwych. Opisy tego, jak naprawdę wygląda polowanie, co myśliwi robią zwierzynie łownej, jak bezdusznie i okrutnie się wobec niej zachowują, cierpienia, które wyrządzają zwierzętom - to jest coś kompletnie niezrozumiałego i prawdziwie przerażającego.
Bo wiecie, ci ludzie żyją wśród nas. Kto wie, czy mój miły i życzliwy sąsiad nie jest sadystycznym zwyrodnialcem mordującym rocznie setki saren?
Nie mniej okropne jest zaklinanie świata za pomocą magicznej funkcji języka - krew nie jest krwią, ale farbą; noga nie jest nogą ale cewką, wszystko staje się takie bezosobowe, pozbawione swojego prawdziwego znaczenia. To jak te wszystkie zabiegi propagandy wojennej mające na celu dehumanizację wroga - nie można widzieć w ofierze kogoś równoważnego nam, bo nie będzie można wyrządzić jej krzywdy.
I to właśnie w ,,Polowaneczku'' - poza pokazaniem sadyzmu i okrucieństwa, poza obaleniem najczęściej powtarzanych mitów dotyczących łowiectwa - Matkowski próbuje zrobić. Chce odczarować język, którym mówi się o polowaniach - chce, żebyśmy zło nazywali po imieniu. Żebyśmy się nie kryli za gładkimi profesjonalizmami, za tym, co sprawia, że ból i cierpienie zwierzęcia schodzi na drugi plan, chociaż cały czas każdy z nas powinien je mieć przed oczami.
Matkowski przypomina nam też o tym, o czym ludzie wychowani w tradycji chrześcijańskiej lubią często zapominać - mianowicie o tym, że my też jesteśmy zwierzętami, że nie różnimy się znacząco od sarny, od kruka, od niedźwiedzia. Tak samo czujemy ból, tak samo przywiązujemy się do innych przedstawicieli naszego gatunku i tak samo cierpielibyśmy, gdyby ktoś na żywo oblał nas wrzątkiem. Bylibyśmy tak samo wystraszeni, gdyby ktoś zorganizował na nas nagankę, bylibyśmy tak samo bezradni, jak wilk biegnący tunelem stworzonym z rozpiętych fladr.
Mimo tego, że ton jest inny - o wiele bardziej poważny i zabarwiony pewną zrozumiałą w tym kontekście jadowitością - to przesłanie ,,Polowaneczka'' jest bardzo podobne do tego, które mogliśmy dostrzec w ,,
I stworzył Bóg delfina czyli potrawka z człowieków''. W ,,Polowaneczku'' chodzi o to, żeby uświadomić nam, jak szkodliwe są polowania, jak archaiczne i okrutne, jak nieprzystające do naszej rzeczywistości. Chodzi o uwrażliwienie czytelnika - i Matkowski robi to za pomocą terapii szokowej. I biorąc pod uwagę cytowane w książce komentarze ze strony myśliwych - robi to skutecznie.