Pogoda idealna na książkę Ann Cleeves, niestety sama książka zupełnie nieidealna😢 tak się cieszyłam, że taka długa (ponad 450 stron), że tyle czasu spędzę sobie z jedną z moich ulubionych autorek, a tu takie rozczarowanie!
Po pierwsze zabrakło klimatu - dusznej atmosfery małej, zamkniętej społeczności, dzikiej, nieokiełznanej przyrody. Niby wszystko powinno być - bo historia dotyczy pewnej dziwnej, chrześcijańskiej sekty, rozgrywa się gdzieś w Północnym Devonie, w małym miasteczku i położonej niedaleko wsi. Są też klify, dzikie plaże i morze. Tylko to kompletnie nie gra. A dlaczego?
A no dlatego, że Ann Cleeves dodała typową dla siebie scenerię (która po prostu gdzieś tam sobie jest daleko w tle) do słabiutkiej powieści tendencyjnej. Mojej ulubionej współczesnej autorce kryminałów zabrakło obiektywizmu i wyczucia bohaterów. Mamy tu piękną, nowoczesną poprawność kontra obrzydliwą, skostniałą, nietolerancyjną tradycję. Tę pierwszą reprezentuje Matthew Venn, nowy komisarz, ale dawny członek wspomnianej sekty, z którą kiedyś zerwał wszystkie więzi. Oraz jego mąż. No i współpracownica, policjantka z dwójką nastoletnich dzieci, która parę lat wcześniej uciekła od męża tyrana. Wszyscy troje są fantastyczni, idealni, współczujący, empatyczni, a panowie tworzą przykład idealnego małżeństwa. Z drugiej strony mamy przewodniczącego Bractwa, wpływowego miejscowego biznesmena, jego córkę, jej narzeczonego i jeszcze kilka osób. Przedstawieni jako apodyktyczni, słabi, surowi, źli ludzie. Sympatie narratora są tak wyraźne, że zakończenie nijak nie zaskakuje, choć wiadomo, że nie wszystko udaje się rozszyfrować wcześniej. Tak słabo rozegranych bohaterów to ja nawet u Mroza chyba nie widziałam.
Sama fabuła przedstawiała się na początku dość ciekawie. Na plaży znaleziono ciało, jak się okazuje, Simona Waldena, człowieka dręczonego przez wyrzuty sumienia, byłego wojskowego i świetnego kucharza, który chwilowo mieszka u Caroline i jej współlokatorki, Gaby, dwóch młodych kobiet. Pierwsza z nich to wspomniana już córka biznesmena, zaangażowana w życie miejscowej parafii. Druga to plastyczka pracująca w lokalnym centrum społeczno-kulturalnym, którym zarządza Jonathan, mąż komisarza. Wszyscy są więc jakoś ze sobą powiązani. Dobrze pomyślane. Potem jest tylko gorzej, bo najważniejsze staje się wskazywanie czytelnikowi, kogo powinien lubić i dlaczego. Przez skupianie się na relacji Matthew i Jonathana, ciągłe pokazywanie, jak bardzo się kochają i wspierają ja ich po prostu nie lubię, mam wrażenie, że autorka na siłę wciska mi piękną, tolerancyjną bajeczkę, niemająca wiele wspólnego z rzeczywistością. To nie jest nowość u Ann Cleeves - tak samo nie lubiłam Fran w serii szetlandzkiej, tylko że tam mimo wszystko relacja jej i Jimmy'ego była tłem dla fabuły, a tutaj jest odwrotnie - to fabuła jest tłem dla wątku obyczajowego. Na dodatek bardzo jednostronnie przedstawionego.
Jedynym plusem, przyznaję, że dużym, jest przedstawienie osób z niepełnosprawnością intelektualną, tutaj nazywanych osobami z trudnościami z przyswajaniem wiedzy (chyba jest to tłumaczenie angielskiego określenia). Są przestawione z ogromnym szacunkiem, wyczuciem i empatią. Tylko że to niestety za mało, żeby ta powieść była dobra. Nie jest. I bardzo mi z tego powodu przykro.