Z tą książką było tak: pewnego dnia koleżanka podesłała mi informację o zbliżającej się premierze, a ja pomyślałam, że to literatura w moim guście i na pewno kupię. A dosłownie następnego dnia otrzymałam maila z propozycją zrecenzowania tej pozycji. Pełnia szczęścia! I tak sobie trwałam w nieopisanej radości – dopóki nie zaczęłam czytać.
Kilka obowiązkowych słów o fabule. Rzecz się dzieje w surowej skandynawskiej scenerii nieistniejącego faktycznie archipelagu. Główna bohaterka to Karen Eiken Hornby, policjantka niepozbawiona cech stawiających ją powyżej pewnego poziomu. Za nią tragiczne wydarzenia osobiste, pamięć o nich stara się trzymać pod kontrolą. Umieszczona w szowinistycznym męskim świecie zdaje się nie mieć szans, by pokazać, co naprawdę potrafi – koledzy z wydziału nie tyle ją tłamszą, co swymi przykrymi komentarzami mocno zniechęcają. I oto właśnie Karen po suto zakrapianym święcie ostryg, które spędziła w miłym i niezastąpionym towarzystwie przyjaciół – spędza resztę nocy ze swoim niemiłym szefem, którego towarzystwo z pewnością by zastąpiła jakimkolwiek innym. A następnego dnia okazuje się, że była żona nielubianego i wiecznie poniżającego ją szefa została zamordowana. Karen przejmuje śledztwo. Śledztwo zaczyna się mozolnie toczyć, niestety przez długi czas priorytetem dla Karen jest raczej nie szukanie mordercy, a próba ukrycia kompromitującego ją faktu, że przespała się z przełożonym. A czytelnik może się spokojnie zdrzemnąć i nastawić budzik, by zadzwonił za jakieś 250 stron.
Nie jest to pierwsza przeczytana przeze mnie skandynawska powieść kryminalna, więc mam jakieś porównanie i nawet biorąc pod uwagę specyfikę kryminałów spod tej szerokości geograficznej stwierdzam, że ten jest po prostu zwyczajnie nudny. Książka sprawia wrażenie pisanej przez dwie osoby. Mniej więcej do połowy trzeba się przedzierać przez opisy, które zazwyczaj mi nie przeszkadzają, ale tutaj są nużące i bezcelowe. Niczego nie wnoszą. O ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć i uzasadnić opis surowego, samotnie przez Karen podziwianego krajobrazu, o tyle nie wiem, czemu ma służyć np. obszerna relacja z jej pobytu w sklepie na stoisku rybnym. Potem nagle akcja przyspiesza, fabuła staje się coraz ciekawsza, postać Karen nabiera rumieńców – jakby pióro przejął inny autor. Szefostwo najchętniej przyjęłoby najbardziej oczywiste wyjaśnienie sprawy, które w którymś momencie zaczyna się nasuwać, ale Karen drąży, zaczyna badać związki pomiędzy morderstwem a historią komuny, która w latach 70 przez pewien czas mieszkała w okolicy. Najbardziej interesująco robi się na sam koniec, finał naprawdę mnie zaskoczył. Jednak w ostatecznym rozrachunku to nie ratuje książki, bo zdecydowanie zbyt długo trzeba na te plusy czekać.
Ktoś, kto ukuł okładkowe hasło reklamowe „najlepszy szwedzki kryminał ostatnich lat”, nie poznał chyba nigdy twórczości Henninga Mankella i nie ma punktu odniesienia. To jakiś żart – nazwać tak tę książkę, a jeśli faktycznie żaden lepszy szwedzki kryminał w ostatnich latach nie powstał, to strach pomyśleć, co się dzieje w państwie duńskim. Przepraszam – szwedzkim.
Podsumowując, nie polecam „Podstępu”, a już na pewno nie czytelnikom, którzy mają za sobą lekturowe doświadczenia z kryminałem skandynawskim. Moim zdaniem czeka ich rozczarowanie.
Powieść miała premierę 11 marca 2020. Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu WAB, ale drugim tomem raczej nie będę zainteresowana.