Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi na myśl podczas lektury, to: rzetelność.
Glenmore Park w Massachusetts, trzydzieści kilometrów na północ od Bostonu. Młoda kobieta, Kendele Byers, która właśnie uprawiała jogging wczesnym świtem w parku, została złapana przez nieznanego (na razie) sprawcę i utopiona w pobliskim stawie Buttermere. Następnie zabójca pochował ją w stosunkowo płytkim grobie w pobliżu. Zwłoki zwęszył pies, wyprowadzony na spacer przez przypadkowego nastolatka.
Żmudne, rutynowe, ale bardzo rzetelne śledztwo prowadzą śledczy Mitchell Lonnie (młodszy) i Jacob Cooper (stary wyga). Wkrótce, po odnalezieniu kolejnych zwłok, dołącza do nich Tanessa, siostra Mitchella, policjantka od kilku tygodni zaledwie, i wreszcie psycholożka sądowa Zoe Bentley (jej udział w powieści mógłby być większy).
Kendele Byers w dzieciństwie wielokrotnie doświadczała przemocy, głównie ze strony ojca. Anatomopatolog podczas sekcji znalazł wiele śladów złamań i pęknięć kości z okresu, gdy dziewczyna miała kilka-kilkanaście lat. Kendele uciekła od rodziny, nie podała prawdziwego adresu nawet bratu. Utrzymywała się (i to całkiem nieźle) z internetowej sprzedaży fetyszystom swoich używanych majtek, a to oznaczało wydłużającą się lawinowo listę podejrzanych. Bezpośrednio przez śmiercią Kendele Byers otrzymała wiadomość z biura podróży, reklamującą wyjazd nad jezioro. Tyle, że dołączone zdjęcie przedstawiało… staw Buttermere.
Bardzo szybko okazało się, że zbrodni podobnych, choć jednocześnie zupełnie innych, było więcej. Aliza Kennedy, zastrzelona z beretty Px4, pół godziny przed śmiercią otrzymała ofertę kupna takiej właśnie broni. Tamay Mosely oferowano zieloną toyotę camry, to jest dokładnie ten sam samochód, którym została przejechana. Isabella Garcia została zadźgana, a tuż przed zabójstwem dostała zdjęcie noża, jakby to była jakaś reklama.
„W Glenmore Park grasował seryjny zabójca”*.
I nie tylko w Glenmore Park, bo Garcię zamordowano w Bostonie, pół roku wcześniej, ale tamtejsza policja nie zorientowała się, że ma do czynienia z seryjnym zabójcą.
Morderca młodych, atrakcyjnych kobiet, w przewrotny sposób uprzedzał swoje ofiary, jaką śmiercią zginą lada moment. Zbierał też pamiątki po swoich ofiarach – kosmyki włosów.
Nie znalazłem w powieści elementów naiwnych i magicznych. Jak już wspomniałem, wszystko jest w niej niesamowicie rzetelne. Drobiazgowo dokładnie autor opisał pracę policji, narodziny kolejnych hipotez, interpretacje śladów, zdobywanie wiedzy o zabójcy. W „Pajęczej sieci” zawsze dokładnie wiadomo, co i skąd się wzięło, co konkretnie się dzieje i dlaczego, co z czego wynika. Mam tu oczywiście na myśli policję, bo nie nieprzewidywalnego do pewnego momentu psychopatycznego zabójcę. W każdym razie takiej właśnie solidności i rzetelności w wielu nowych powieściach sensacyjnych brakuje. Bywają wtedy bardziej ekscytujące, ale mniej wiarygodne. „Pajęczą sieć” uważam za bardzo dobrą powieść, a jej autor ląduje na mojej liście obserwowanych i czytanych – jeśli tylko nadarzy się okazja.
---
* Mike Omer, „Pajęcza sieć”, przekład Robert Ginalski, Świat Książki, 2021, s. 119.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.