Dzieciństwo oddala się wraz z Tobą. Dorastasz i zacierają się momenty, chwile i wspomnienia. Im jesteś starszy dobre chwile stają się jeszcze bardziej wyraziste, a te gorsze ulatują w nicość.
Prawdopodobnie to moje pierwsze spotkanie z prozą Stasiuka. Piękny język, kształtne zdania, dużo opisów, pisze twardo, męską ręką; nie unika przekleństw i wyrazistych zdań. Jednocześnie jakieś drgania, zbyt dużo metafor i nawiązania do niczego. Trudno jednoznacznie wyodrębnić oś główną fabuły bo balansuje między wspomnieniami a teraźniejszością. Niemym bohaterem jest tu rzeka Bug – Stasiuk nigdy nie ukrywał, że to najważniejsza rzeka jego życia („[…] rodząc się, mamy przypisaną do siebie rzekę”; wywiad dla Polskiego Radia). Początek to wspomnienie dzieciństwa – dużo melancholii i nostalgii. Plany na przyszłość, marzenia do spełnienia. Kolejne rozdziały to obecna wojna w Ukrainie – konwój z lekami, bieżąca pomoc na granicy. Trochę to książka o podróży, dziennik, esej czy reportaż (na pewno nie literatura piękna).
Na Wschód jeździł nie raz. W wywiadach przyznaje, że lubi podróżować do Rosji. Kolejną wyprawę pokrzyżowała pandemia i wybuch wojny w Ukrainie. Na kartach książki opisuje piekło Rosji, ale też przypomina polskie hieny cmentarne szukające żydowskich precjozów w masowych grobach Bełżca. „Rzeka dzieciństwa” składa się z kilku rozdziałów. Raczej to swobodnie płynący strumień myśli, skojarzenia i przemyślenia, niż tekst stanowiący całość. Początek to opis podróży nad Bug, kontemplacja, medytacja i wspomnienia. Brodzenie w zimnej rzece, zapach lata, rybie łuski, pasące się nieopodal krowy. Dalej pomoc Ukraińcom i niebezpieczna podróż do Donbasu. W odniesieniu do objętości to lekki misz-masz. Gawędziarski styl często oferuje dygresję, momentami gubiłam główny wątek myśli. Teoretycznie czyta się łatwo, bo to tekst niezwykle potoczysty i obrazowy (i małej objętości, bo ma zaledwie 160 stron), ale treść z pamięci ulatuje szybko (czytałam kilka dni temu, dziś trudno mi przywołać szczegóły „Rzeki”).
W jednym z wywiadów (dla Onet.pl) Stasiuk wspomina:
„Rosja to jest kraj, który nie ma żadnych wewnętrznych zalet. Jak się tam jedzie, doświadcza się na własnej skórze upadku cywilizacyjnego. Tam nie ma nic. Nic dla ludzi.”
Jak wspomniałam nie znam innych jego książek, ale przy lekturze „Rzeki” towarzyszyła mi myśl, że to wtórność, że trzymam w ręce odgrzewanego kotleta, że to już było. Nihil novi. Książka mocno promowana w sieci – okupiona artykułami i wywiadami oraz od samego początku pozytywnymi recenzjami. Pewnie to błąd by poznawać autora, od jego najnowszej książki; trzeba było zacząć od klasyki nad klasykami. Jeśli „Rzeka” miała być dla mnie zapalnikiem i zachętą do sięgnięcia po inne jego książki, to niestety jest to niewypał.
I jak tu ocenić „Rzekę”? Dużo przesadnej sympatii do Ukraińców i antyrosyjskości, czasem nie wiesz czy jest po stronie Polaków, czy nie. Jest blisko ludzi, ale masz wrażenie że cały czas stara się być ponad – taki przestarzały inteligent, erudyta na siłę. Są mocne i dosadne fragmenty, które przykuwały moją uwagę, ale jako całość mocno poniżej średniej (choć oczekiwania miałam duże). Przytłoczyły mnie metafory, ratowała rzeczowość, ale gubiłam się w aluzjach. Nie nadążałam za przeskokami po tematach i płaszczyznach czasowych. Przez większość snułam się za autorem przez te wszystkie strony. Lektura ani mnie nie wzbogaciła, ani nic nie ujęła z mojego światopoglądu.
Bardzo dobrze, trója, siadaj.