Najnowszej książce Stasiuka towarzyszyło nieco szumu: wywiady z autorem, pozytywne recenzje w prasie. Przypomina mi się termin 'rytuał pochlebnego recenzowania' wprowadzony przez prof. Bachórza przy omawianiu recepcji 'Nad Niemnem' Orzeszkowej, boć przecie Stasiuk to taki trochę żyjący klasyk jest. No cóż, klasyk nie klasyk, ja tam nie mam zamiaru czytać go na klęczkach.
Tytułowa rzeka dzieciństwa to Bug, nad który autor jeździł w wieku pacholęcym. A teraz po prostu zaszywa się gdzieś samotnie na brzegu z dala od cywilizacji i patrzy na rzekę, to taka trochę kontemplacja, trochę medytacja, zresztą pięknie opisana: „Usiadłem w wędkarskiej budce na dziaderskim krzesełku o dwa kroki od ognia i blisko rzeki. Żeby patrzeć na ciemniejącą wodę. Na jej mroczny połysk. Na powolny ciężar fal. Czekałem, aż wzejdzie księżyc. Niczego więcej nie potrzebowałem.”
A potem mamy taki miszmasz, po pierwsze stasiukowe narzekania, że nie może jechać na Wschód, gdzie go bardzo ciągnie, więc ów Bug jest jakąś namiastką podróży na Syberię czy w stepy Mongolii. Dalej mamy trochę o pomocy Stasiuka Ukraińcom, o przewożeniu ludzi, jest też dosyć dramatyczna relacja z podróży na front, do Donbasu – myślę, że to najlepszy fragment książki.
Mamy jeszcze opowieści o chłopach mieszkających w sąsiedztwie hitlerowskiego obozu zagłady w Bełżcu, którzy po wojnie rozkopywali zbiorowe groby, szukając złota, ale to już znakomicie opisał Paweł Reszka w książce 'Płuczki', zresztą obficie cytowanej w tej pozycji. Stasiuk nic tu nowego nie dodaje. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, po co w książce ten rozdział.
W sumie rzecz cała robi wrażenie pisanej na siłę, odgrzewanego kotleta, międli autor bez przerwy te same tematy, zresztą sam przyznaje: „Niewykluczone, że gdzieś już opowiedziałem tę historię. Nawet na pewno. Ale nie boję się powtórzeń. Może za którymś razem warstwy czasu rozstąpią się na tyle, że odsłoni się ten najgłębszy, pierwotny sens zdarzeń.” No więc nie odsłonił się.
Książka bardzo mi przypomina 'Wschód', tak jak tamta napisana jest typowym ostatnio stylem Stasiuka: trochę to opowieść podróżnicza, trochę ględzenie, trochę esej-nie esej. Z tamtą pozycją miałem problemy, z tą tym bardziej.
Oczywiście stylistycznie to świetnie, bo Stasiuk swój fach zna. Szczególnie celne są jego zdania o Rosji na przykład: „Nigdy nie mieli pomysłu, co zrobić z tym bezkresem. Przerósł ich. Robili tylko syf i opowiadali światu bajędy o jakiejś misji cywilizacyjnej. Tak. Powinni żyć na wyspie i pływać w kółko tym swoim jedynym lotniskowcem, który się do niczego nie nadaje. Zamiast Kuzniecow powinien się zresztą nazywać Piotr I. Na cześć tego pijanego psychola, który sobie wyobrażał, że jak nauczy się strugać deski i ciosać belki w Holandii, to Moskowia stanie się od razu morską potęgą. Typowe dla nich: cywilizacji da się nauczyć w rok, a jak nie, to zawsze można cywilizację podpierdolić albo rozjebać.” Albo taki: „Gopnik z leningradzkiego podwórka, przed którym kremlowska gwardia otwiera złocone wierzeje. Odstające uszy, szara twarz i czujne spojrzenie, bo przecież cios może paść z każdej strony. Żadnego stylu.”
Niemniej świetne fragmenty o Rosji nie ratują książki, jest poniżej typowego stasiukowego poziomu, skończyłem lekturę z dużym trudem.