Szymon Solański, zwolniony z pracy policjant, przeprowadza się do chorzowskiego familoka, przygarnia ze schroniska psa, otwiera agencję detektywistyczną i od razu ma szczęście, bo zrządzeniem losu w piwnicy jego nowego domu zostają znalezione zwłoki Marianny Biel, niegdysiejszej gwiazdy miejscowego teatru. Wbrew opinii policji, która uznała tę śmierć za nieszczęśliwy wypadek, wraz kundelkiem Guciem u boku, Solański rusza na poszukiwanie mordercy.
Książkę dostałam w prezencie od osoby, której opiniom literackim ufam, przez internet przewalały się fale zachwytu kolejnych blogerów. No co mogło pójść źle.
Ano - wszystko mogło.
Książka jest poprawna i da się przeżyć, ale cieszyłam się, czytając, że nie jestem jedną z tych obdarowanych przez wydawnictwo egzemplarzem blogerek, i nie muszę pisać z niej recenzji.
W całej książce nie ma ani jednej sympatycznej osoby, a wszystkie - poza głównym bohaterem - są brzydkie. Niby duperela, a uwierała mnie okropnie podczas całej lektury. Bez przerwy miałam wrażenie, że autorka, po prostu, nie lubi ludzi. Nawet pies był jakiś taki... nie do końca (a to naprawdę duża sztuka - stworzyć psa, którego nie polubiła oddana wielbicielka zwierzątek i psiara) - wścibski, apodyktyczny i odnoszący się z wyższością do innych psów, dokładnie taki, jak jego pan wobec ludzi.
Autorka orzekła, że pies jest klasy lux i pan jest klasy lux, i już, reszta świata zaś to brzydkie, pryszczate, ohydnie tłuste albo żałośnie szkieletowate, nieapetyczne osoby, bez więzi rodzinnych, pijacy albo cwaniaki. Szantażyści. Bracia, którzy non stop nie to, że się kłócą, oni prowadzą wyniszczającą wojnę. Gej, wyjątkowa menda. I tak wszyscy. Wszyscy. Wszyscy brzydcy, o malutkich, podłych charakterkach, ukrywający ohydne, podłe sekrety. OK, nie ma sprawy, czytało się już książki, w których większość bohaterów... nie była miła. Ale wszyscy? Łącznie z psem? Po co w ogóle zaglądać do takiego świata?
Nie bawiło mnie w tej książce nic, choć podobno powinno. Nie mam żadnej ochoty sprawdzać, czy w drugim tomie (akcja, zdaje się, w Irlandii) coś jest inaczej, czy Irlandczycy też się okażą grubi albo wychudzeni, pryszczaci, oślizgli, z tłustymi włosami, pałający niechęcią do wszystkich wokół.
No, i jeszcze rzecz, która mnie szalenie ubodła, a na którą żaden z tych wznoszących okrzyki zachwytu blogerów książkowych (KSIĄŻKOWYCH!!!) nie zwrócił uwagi - Szymon Solański, jedyny piękny i mroczny, boski, a wręcz najbostszy, naznaczony nieszczęściem, acz na pewno o kryształowym sercu mieszkaniec naszego kraju, kontynentu, świata oraz galaktyki - kradnący książki z biblioteki. Bo mu się kupować nie chciało. Więc wypożyczał, czytał, a jak uznawał, że rzecz jest dobra, to ją sobie zostawiał. Miodzio po prostu. Cud, miód i orzeszki. Cymesik. Pewnie miał to być jeden z tych szumnie zapowiadanych elementów humorystycznych. Cóż, najwyraźniej nie mam za grosz poczucia humoru (czego nie wykluczam).
Gdybym była Szymonem Solańskim, książka pani Matyszczak wróciłaby do biblioteki cała i nietknięta.
Kolejnej nie będzie.