Długo “Śmiech Diabła” czekał na swoją kolej na mojej półce nieprzeczytanych. Muszę przyznać, że o nim odrobinę… zapomniałam. A kiedy już przypomniałam sobie o jego istnieniu i przeczytałam blurb z tyłu okładki i dwie pierwsze stronice, wiedziałam już, że to studnia bez dna i będzie i oryginalnie i nietuzinkowo.
Głównymi bohaterami powieści są Aine zwana Wilgą i Bertram Armin. Ten drugi szczególnie to bardzo interesująca postać. Pochodzący z rodu morderczych dzieci Starych Bogów, młody Armin stara się odciąć od swojego okrutnego ojca, dokonując szeregu bardzo ryzykownych wyborów. Gdy spotyka Wilgę, jego życie nabiera barw i ma po raz pierwszy szansę na normalność, o boku nowej rodziny i samej Aine, która staje się dla niego bliższa niż siostra. Ale macki przeszłości potrafią sięgnąć naprawdę głęboko, a Wilga i Bertram stracą wszystko, co dla nich ważne. Jednak to nie koniec zła w ich życiu - to dopiero początek bardzo trudnej wędrówki.
Postacie są nietuzinkowe i niejednoznaczne. Możemy kogoś polubić, by potem, pod koniec książki stwierdzić, że nie możemy go znieść. Dokonują trudnych wyborów, dają się nawet powodować siłom, których ich umysły nie obejmują. Potrafią być odważne, głupie, naiwne, waleczne i uparte. Nie ma tutaj podziału na dobro i zło - owszem, są postacie do gruntu złe, ale główni bohaterowie to różne odcienie szarości. Będą popełniać błędy, będą obwiniać innych. Nie są doskonali, nie zawsze też mają rację. Bardzo mi się to podobało.
Co jest naprawdę niesamowite w tej książce to klimat. Duszna, mistyczna, odrobinę oniryczna atmosfera, która oplata czytelnika pajęczyną zrobioną z tajemnicy. Czy to przemierzamy okrutny las Lai Silnen, czy próbujemy przeżyć w trzaskającym mrozie, czy śmiejemy się z towarzyszami - ta pajęczyna sięga coraz głębiej, coraz bardziej zatapiając się w naszym umyśle i duszy, stajemy się powoli częścią tego świata. Powieść trzyma mocno w szponach nienazwanego, sypiąc z przepastnego rękawa coraz to nową enigmą . Jest cały czas obecne to niepokojące uczucie w sercu, ta radość z nieodkrytego i coś, co każe nam czytać szybciej, by choć trochę z tego wszystkiego zostało wyjaśnione.
Choć twarda ze mnie dziewczyna, to nawet ja muszę przyznać, że książka jest wyjątkowo mroczna i okrutna. Gdybym miała ją do czegoś przyrównać w tym względzie, to chyba “Wojny makowe”, gdzie wrogie armie dopuszczały się podobnych zbrodni, co najemnicy Armina. I choć to okrucieństwo jest potworne, też tkwi w nim swego rodzaju mroczna i przewrotna tajemnica. Autorka splotła jej nić wraz z wydarzeniami w książce tak mocno, że wszystko jest nią przesycone.
Miela podjęła się dość ryzykownego sposobu narracji - mianowicie bardzo często przeskakujemy w czasie do przodu, przez co akcja wydaje się na początku scenami z życia, jakby autorka wybierała je, jako najważniejsze dla akcji. Czasami idziemy wiele lat w przód, a czasem kilka miesięcy. I mimo, że zazwyczaj jestem przeciwna takiemu szatkowaniu, tutaj następowało to bardzo naturalnie i pasowało do stylu, w jakim została napisana książka. Dodawało tajemnicy, której i tak już było bardzo dużo.
“Śmiech diabła” posiada także bardzo intrygującą mitologię. Nie tylko samych Starych Bogów czy najstarszych rodów, które podobno mają boskie korzenie. Najbardziej intrygujące są Ziarnia Relenvel, których szukają prawie wszyscy - ostatnie boskie istoty, istoty, które mogą zmienić losy całego świata, a także losy samych bogów. Jest w tej starej legendzie bardzo realny i chwytający za serce mroczny czar.
Powieść Agnieszki Mieli nie trafi do wszystkich. Trzeba się przy niej skupić, trzeba ją zrozumieć. Jest niczym kręta ścieżka w nieznane. Niektórzy nią pójdą, nie bacząc na niebezpieczeństwa, a niektórzy zawrócą. Nie wiadomo, co czeka na końcu tej ścieżki. Ale czy nie to właśnie tak ciągnie nas, by nią podążyć?