„Normalni ludzie” opowiadają o dwójce znajomych- Marianne i Connell’u, którzy chodzą do tej samej szkoły. Z pozoru się unikają i nie znają. Poza środowiskiem szkolnym jednak nawiązuje się pomiędzy nimi pewna relacja, którą przed wszystkimi starają się ukryć.
Opis książki jest jak z obrazka i zapowiada coś wspaniałego, natomiast czytelnik dostaje… to coś- trudno określić co konkretnie. Wiadome jest tylko, że nic dobrego. Kiedy czytam więc te x nominacji, to nie mam słów… Z jakiego powodu to wszystko? Nie mam bladego pojęcia.
Na początku o gatunku książki: na portalu figuruje jako „literatura piękna”. Jakimi kryteriami się kierowano? Nie wiem. Jest to zupełnie błędne. Przecież ta pozycja nic w sobie nie ma z literatury pięknej! Jest to dla mnie po prostu zwyczajny chwyt marketingowy i ogromna obraza dla takich dzieł literatury, jak chociażby „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza (wielu nie lubi, jednak trudno dyskutować na ten temat- w końcu to epopeja narodowa).
Co mi przeszkadzało w treści? Bardzo wiele… Przede wszystkim patologiczne zachowania- cisza na temat przemocy brata wobec siostry(zarówno ze strony matki, jak i znajomego). W książce jest bowiem rozmowa, w której Marianne(ofiara tej przemocy) rozmawia z Connell’em na ten temat. I kiedy chłopak się o tę przemoc dziewczyny pyta, ta odpowiada, że jej to nie przeszkadza:
„-Podnosi na ciebie rękę?
-Od czasu do czasu. Rzadziej odkąd się przeprowadziłam. Szczere mówiąc nawet mi to nie przeszkadza”.
Wszystko byłoby okej, gdyby nie to ostatnie zdanie. Jak tak bardzo wyrazistej, charyzmatycznej, żywiołowej bohaterce mogła NIE PRZESZKADZAĆ przemoc. A najlepsze jest to, że Connell w żaden sposób przez długą część książki nie reagował. Po przytoczonej przeze mnie wyżej rozmowie chciał iść z Marianne do łóżka… Brak słów… Ta scena przelała już u mnie falę goryczy… Osoby, które doświadczają takowej przemocy w rzeczywistości, po przeczytaniu mogą poczuć, że jest ona słuszna, że oprawca ma rację, bijąc je. A tak NIE JEST. Pod tym względem pozycja może uchodzić jako promowanie owej przemocy… Sama sprawa rozwiązania tej przemocy stawia komentarz: „Nie można było tak od razu”?
Co jeszcze mi przeszkadzało? Główni bohaterowie kończyli znajomość x razy i po kilku tygodniach/miesiącach do siebie wracali. I tak w koło Macieju… Odchodzą i schodzą się. Odchodzą i schodzą. Nie mogli się zdecydować, czy chcą ze sobą być czy nie. Nie mogli zrozumieć, że pomiędzy nimi wyrosła miłość i było to naprawdę irytujące. Nie potrafili się spotkać na poważną rozmowę i otwarcie porozmawiać o uczuciach. Te ich zachowania przypominały nudną grę w podchody, których kompletnie nie chciało mi się słuchać…
Teraz o relacji pomiędzy nimi- była ona naprawdę dziwna. Przez całą książkę praktycznie ją ukrywali. Z jakiego powodu? Nie mam pojęcia, było to jak dla mnie totalnie bez sensu… W pewnym momencie zaczęła ona przypominać nawet tę z początku „ 50 twarzy Greya”- pojawiła się też wzmianka o uległej. I „Normalni ludzie” skupiali się w głównej mierze właśnie na tej ich dziwnej relacji, która opierała się na zmysłowości i seksie(scen erotycznych jest naprawdę masa). Było to nużące...
Sama akcja, jak już można się domyślić, jest zerowa, bardzo płytka, prymitywna, trywialna i nawet prostacka momentami. Treść nie niesie za sobą żadnych wartości. Naprawdę nie mam pojęcia, co inni w niej widzą. Owszem, zostały tutaj poruszone różne problemy, było ich nawet sporo, natomiast odniosłem wrażenie, że zostały one „upchnięte” w książce na siłę i potraktowane bardzo po macoszemu. Autorka większą uwagę skupia na wspomnianej przeze mnie wyżej relacji seksualnej. Pojawia się tutaj przykładowo wątek depresji, który totalnie był niepotrzebny i nawet nie tyle wepchnięty, co dosłownie „wtłoczony” do książki...
Jeśli chodzi o same kreacje bohaterów natomiast, były bardzo średnie. Niby postacie były charyzmatyczne i żywiołowe, ale z drugiej strony kierowały się tym, co pomyślą inni. To się jakby moim zdaniem gryzie i wyklucza. Są niby inteligentni, można ich nazwać nawet geniuszami, ale zupełnie tego nie widać po ich niesamowicie głupim i bezsensownym zachowaniu. Tytułowa normalność bohaterów jest pojęciem względnym, nie można jej w tej książce szukać, tak samo jak moralności.
To czy może jest jakiś wspaniały punkt kulminacyjny, który rekompensuje chociaż część treści? No niestety nie… (Albo może to i dobrze, bo miałbym jakieś wątpliwości, gdybym nisko ocenił książkę, która nie zasługuje na wysoką ocenę właśnie przez ten wątek przemocy...) Samo zakończenie jest tak proste, tak przewidywalne, że po prostu nie mogę. Nie można było tak od razu? Usiąść, porozmawiać na temat uczuć i podjąć decyzję, ewentualnie dać sobie czas? Nie, bohaterowie woleli bawić się w podchody, niczym małe dzieci.
Co zatem wpłynęło na tę moją ocenę 1/10? Cytat, do którego autorka doszła już pod końcówkę książki:
“(...)okrucieństwo nie rani tylko ofiary, lecz także sprawcę. Może nawet głębiej i trwalej. Gdy się nad tobą znęcają, nie dowiadujesz się niczego odkrywczego na własny temat, natomiast jeśli sam się nad kimś znęcasz, dowiadujesz się o sobie czegoś, czego nie można zapomnieć”.
Nie można było tak od razu? Trzeba było pisać, że przemoc nie przeszkadza i skupiać się przez to na jej promowaniu? Przecież nie zajmowała ona aż tak dużej części książki, można było się pozbyć jednego, rzadko poruszanego wątku i uniknąć przez to tak głupich słów. A co, jeśli ktoś nie zwróci na ten cytat uwagi? Na przykład osoba, która jest ofiarą przemocy i wyjdzie z założenia, że przemoc jest wobec niej słuszna i nie powinna jej przeszkadzać? Przecież nie każdy wszystko musi wyłapać w książce.
No i kończąc: muszę pisać to, czy książka mi się podobała czy nie? Wnioski są chyba oczywiste. Ta pozycja jest po prostu według mnie ogromnie szkodliwa i nie powinna być tak bardzo popularna. Naprawdę, nie czytajcie. Gorąco NIE polecam. Kolejny przykład tego, że to, co popularne, nie zawsze jest dobre.