Ależ Pan bardzo dążył do równowagi w tej książce, Panie Chmielarz. Z jednej strony miało być to, co zrobił Pan swoim znakiem rozpoznawczym, co w największym stopniu charakteryzuje Pańskie kryminały - pokazanie polskiego społeczeństwa w trzeciej dekadzie XXI wieku, jego bolączek i problemów. Z drugiej zaś chciał Pan do niej dodać coś, na czym zna się Pan nieco gorzej - literacką układankę. Możliwość składania przez czytelnika elementów w zgrabną całość. Dowiadujemy się czegoś o kimś lub też po prostu o jakiejś sytuacji, kojarzymy z czym innym i wyciągamy wnioski co do tego, jak to było. Tę metodę pisania stosuje Pan w swoim kryminałach rzadziej i to też było widać w tym tekście - jej przejawy pojawiały się mniej intensywnie, serwował Pan nam je ostrożnie, po kawałeczku. Można by wręcz na pierwszy rzut oka pomyśleć, że jako dopełnienie tego obrazu społeczeństwa, ale nie, jednak miało to być po prostu inne pisarskie zagranie. I wyszło nieźle, jakoś tam się te elementy składają ze sobą, widać, że przemyślał Pan to sobie i potrafił Pan przełożyć to na karty powieści. Nawet niedopowiedzenie pewnych spraw w kontekście tej układanki (kwestia motywacji ojca głównego bohatera - zwróciliście uwagę? W pewnym momencie ta sprawa naprawdę wyraźnie wybrzmiewa, by potem na końcu ledwo się pojawić) specjalnie nie boli.
Szukanie równowagi to zresztą taki ogólny wyznacznik "Wilkołaka", bo widać, że autor chciał ją zachować jeszcze w innym względzie - w wyśrodkowaniu rozrywkowej funkcji książki (i jest tego naprawdę sporo, porwanie, rozkopywanie grobu, pościgi, strzelaniny itd., ale także np. scena w której dorosły facet siedzi za biurkiem ojca i bawi się w niego, układa papierki itp. - i ja ją kupuję właśnie jako czysto rozrywkową) i chęci przemycenia głębszych, psychologicznych treści. I znowuż, wyszło nieźle, bez fajerwerków może, ale nieźle. Choć... dalej za najlepszą część cyklu gliwickiego (i w ogóle jeden z lepszych polskich kryminałów) uważam (i sądzę tak nie tylko ja) pierwszą jego część, "Wampira", w której mieliśmy najwięcej zabawy i najmniejsze wyeksponowanie tych większych literackich ambicji. Może naprawdę pomogłoby Chmielarzowemu pisarstwu, gdyby trochę sobie odpuścił, gdyby nieco swe wielkie artystyczne ambicje stonował :)
Co do wad książki, to ciekawą sprawą jest, że tworzą one pewną klamrę - popsuty jest sam początek i popsuta jest końcówka. Prolog zamiast podsuwać nam tajemnicę niszczy ją. Od razu wiemy, co się wydarzyło. Od razu mamy rozwiązanie podstawowej zagadki. Mam zresztą wrażenie, że sam pisarz zrozumiał w pewnym momencie swój błąd i potem usiłował nam go wynagrodzić drobnymi podkręceniami akcji, przede wszystkim chodzi mi w tym momencie o sprawę z dziećmi. W ogóle to to, jak główny zły uzasadnił w finale powieści swoją motywację - mam na myśli tylko to z prologu - to jedno z największych lol jakie widziałem w polskiej literaturze. No, na pewno mogło się to udać, na pewno mogło to podziałać tak, jak on sądził, tak, już to widzę.
Generalnie dużo lepiej dla tekstu byłoby, gdyby początek był zwyczajnie... normalniejszy. Widzi ją - jest zaniepokojony - biegnie za nią - my jesteśmy zaintrygowani - jest tajemniczo. I byłoby super. No, ale pan Chmielarz postanowił, a jakże, pójść w artyzm i w psychologię - on już taki ambitny jest :)
Co do finału zaś - podwórkowa psychologia (aż dziwne, że autor, który choćby w "Ranie" naprawdę nieźle sobie z tym radził tu tak bardzo poszedł w to podwórko), ponadto zaś za szybko, za łatwo, zbyt postawione na to, by cały cykl nam się związał, "Dawid, jesteśmy podobni". - kosztem prawdy i wiarygodności. Przyznaję, było efektownie (tak, tak, końcówka jak z jankeskiego thrillera), ale pod tym względem zdecydowanie zbyt płytko.
6/10, bo nie była to zła powieść, a pan Chmielarz udowodnił, że umie w równowagę :)