Wyobraź sobie, że jest zwykły dzień. Wstajesz i znajdujesz liścik od partnera, że za chwilę wróci, że wyszedł tylko zaczerpnąć powietrza. Przygotowujesz śniadanie, a partner nie wraca. Czas mija, a jego nadal nie ma. Dzwonisz nie odbiera. Wszystko przyspiesza, łapiesz dziecko i jedziesz w miejsce wskazane przez osobę, która znalazła telefon Twojej drugiej połowy.
Widzisz piasek, morze i rzeczy osobiste najbliższego Ci człowieka, a po nim samym nie ma śladu. Tkwisz między czasem a przestrzenią, tylko po to, by zajmować się dzieckiem, bo musisz, nie masz wyjścia. Policja twierdzi, że to było samobójstwo. Ty nie dopuszczasz do siebie takiej myśli. Ale jak to? Przecież to niemożliwe! Znam GO! Znam JĄ!
Taki mniej więcej scenariusz rozegrał się na oczach Piotra, męża Anki. Kobieta zmagała się z depresją poporodową, ale podobno było lepiej... Podobno, bo zniknęła i tylko Piotr wierzy, że jego żona nadal żyje. Nie zgadza się na zakończenie sprawy przez policję i postanawia sam, wbrew temu co mówią inni, odnaleźć żonę. Zagłębia się w jej przeszłość, dociera do starych znajomych, z niektórymi z nich nie zdąży porozmawiać drugi raz. Każdy fragment przeszłości jaki odsłoni spowoduje, że w jego głowie powstaną kolejne pytania, a obraz Ani, który znał do tej pory mocno się zachwieje.
Kim jest ta kobieta, z którą tworzył rodzinę?
Czytam dużo, ale już dawno nie trafiłam na książkę, którą po prostu musiałam przeczytać. Nie pamiętam kiedy przepadłam w fabule tak, że nie odłożyłam książki, dopóki nie przeczytałam ostatniego słowa.
Ewa Przydryga nieśpiesznie opowiada nam historie z pozoru idealnego małżeństwa. Okazuje się, że najbliżsi sobie ludzie są jednocześnie dla siebie kompletnie obcy. Nic o sobie nie wiedzą. Dodatkowo, zarówno jedno i drugie nawiedzają wewnętrzne demony. Przeszłość, która do nich wraca i jak się okazuje nie tylko pod postacią przytłaczających myśli.
Jedno zatajenie, przemilczenie, kłamstwo rodzi kolejne i następne, aż w końcu gramy kogoś kim nie jesteśmy. A życie to nie teatr i nie możemy stale udawać. Podejmujemy decyzje, które powoli nas niszczą.
To złożona opowieść o strachu i miłości, która sprawia, że jesteśmy w stanie poświecić siebie by uchronić najbliższych. O błędach i żalach, które gdyby zostały głośno wypowiedziane przestałyby tak przytłaczać. O moralności i o toczących nas wyrzutach sumienia, przez które oglądamy swoje życie zamiast po prostu... żyć. O tym, jak nie jesteśmy często świadomi, jak dzieciństwo wpływa na nasze już dorosłe wybory.
Listy, które Ania pisze do matki są bardzo emocjonalne i stanowią dla niej swego rodzaju terapię, drogę do oczyszczenia i zrozumienia siebie.
Rozdziały przypominają kartki z kalendarza, są opatrzone datami, a czasem dokładną godziną zdarzenia. W teraźniejszość wplatane są retrospekcje.
Książkę zdobi niezwykle klimatyczna okładka, a na jej drugiej stronie znajdziemy świetną mapę obrazującą obszar, na którym akcja się toczy.
W treści pojawiają się utwory Sarsy, które świetnie dopełniają klimat, jaki stworzyła autorka.
Jest ponuro i emocjonalnie, to dobry thriller psychologiczny, mogący spokojnie konkurować z zagranicznymi. Wszystkie wątki bardzo dobrze się ze sobą łączą i prowadzą do - jak dla mnie - kompletnie nieoczywistego finału, a żaden inny tytuł nie zobrazowałby treści tak dokładnie, jak właśnie "Zatrutka".
Bardzo dziękuję autorce za tak dobrą lekturę i życzę jak najszybszego wydania kolejnej powieści!