Dżuma, ospa, trąd, hiszpanka. Choroby zakaźne były z nami od zarania dziejów, a Zaraza nieprzypadkowo znalazła się, obok Wojny, Głodu i Śmierci, wśród czterech jeźdźców Apokalipsy, uosabiających w kulturze najgorsze ludzkie lęki. Kolejne epidemie nie tylko zbierały nieprzebrane ilości ofiar, ale także miały olbrzymi wpływ na kształtowanie się cywilizacji i ustalanie ładu społecznego. Proces ten możemy zaobserwować choćby teraz, nie to tylko w mediach, w formie reportażu z jakiegoś kraju trzeciego świata, ale niestety odczuwając skutki na własnej skórze. Od dłuższego czasu miałem ochotę na przeczytanie jakiejś dobrej książki, która by mi w przystępny sposób przybliżyła te dawniejsze i całkiem niedawne epidemie i tak trafiłem na książkę autorstwa Macieja Rosalaka. Czy jestem z tego trafienia zadowolony? Jak widać po ocenie niespecjalnie. Przejdźmy do rzeczy.
Książka została wydana poprawnie. Okładka co prawda miękka ale za to ze skrzydełkami, bardzo kolorowa i przyjemna dla oka, chociaż nieco tabloidowa i krzykliwa. W środku znajdziemy masę czarno białych zdjęć i przedruków dzieł sztuki, ale niestety ani jednego przypisu. Uwagę przyciąga również umieszczona na okładce reprodukcja “Dziewczyny z perłą” pędzla Vermeera, z maseczką na twarzy, co świetnie łączy zarazy z przeszłości ludzkości z tą naszą współczesną, dodatkowo wzbudzają moje i tak już wzbudzone zainteresowanie.
Szybko jednak okazało się, że to kolejny przypadek kiedy przysłowia ludowe okazują się mądrością narodu, szczególnie to, że nie ocenia się książki po okładce, bowiem już na początku w “od autora” zostajemy uraczeni takim zdaniem:
“Jedynie ślepy lub przepojony złą wolą rodak mógłby negować w tej sprawie [walki z pandemią] zasługi rządu, z premierem i ministrem zdrowia szczególnie, którzy okazali się ludźmi na właściwym miejscu.” (s. 10). Pal licho poglądy polityczne pana Rosalaka, ale jak historyk może z taką niezachwianą pewnością wypowiadać się o wciąż trwającej epidemii?
Dalej, przy okazji rozdziału wstępnego, dowiadujemy się, że wirus AIDS powoduje chorobę HIV (s. 56), a w wyniku ran odniesionych na polu bitwy, wojacy często zapadali na gangrenę, czyli “dezynterię” (s.60), którą obrazuje grafika z Wikipedii (s.61).
W ogóle mam wrażenie, że wszelkie opisy chorób i ich przebiegu mają swoje źródło właśnie w Wikipedii, tak jak żywcem z niej przepisana definicja nanometra (s.69) i być może się czepiam, ale przypisy i bibliografia w takiej pozycji, to rzecz obowiązkowa a dostajemy tylko informację, że wszelkie zdjęcia, a jest ich w książce 99 stron, pochodzą z “wolnych zasobów Internetu”.
Od początku czuć, że autor nie ma materiału aby zapełnić książkę treścią na temat - na 350 stron, 99 zajmują zdjęcia (przy opisie dżumy jest dwustronicowy obrazek przedstawiający szczura i okładka pierwszego wydania książki Camusa), do tego 46 stron stanowią przedruki z cudzych książek (brałem pod uwagę fragmenty dłuższe, niż pół strony) na przykład z Dekameronu, lub kroniki Jana Długosza, dalej w rozdziale o trądzie, autor streszcza przebieg pierwszych trzech krucjat, z drobiazgowym opisem bitwy pod Hittin (s.186 - 190), bo król Jerozolimy Baldwin był trędowaty, natomiast dużą część rozdziału o ospie stanowi opis jej epidemii, która miała miejsce we Wrocławiu w 1963 roku - ciekawe, ale jej wpływ na losy cywilizacji był zerowy.
Kontrowersyjne jest też dodanie rozdziału o eugenice, chociaż rozumiem zamysł autora, że ta pseudonauka była po części odpowiedzialna, za ludobójstwa w dwudziestym wieku, bo legitymizowała ideologię faszystowską i komunistyczną, ale już rzeczą dla mnie zupełnie niezrozumiałą było upychanie do książki całego rozdziału o rotmistrzu Pileckim, którego darzę wielkim szacunkiem, jednak dziesięciostronicowy przedruk jego “raportu z Auschwitz” był niepotrzebnym pompowaniem objętości książki.
Podsumowując, co by się stało, gdym pisząc tę recenzję nagle odbiegł od tematu i zaczął pisać o, na przykład, rybołówstwie morskim, a zmianę tematu argumentował tym, że ryby też chorują. Potem zacząłbym spisywać swoje stanowisko na temat przełowienia dorsza bałtyckiego, a na koniec pochwaliłbym pracę naszego Ministra Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej za walkę o zwiększenie kwot połowowych dla polskiego rybaka, wszystko zaś okrasił niezliczoną ilością fragmentów cudzych książek i obrazkami na przykład strzelam: zdjęciem Arendta Dickmana, naszego bohaterskiego admirała, zwycięzcy w bitwie przeciwko Szwecji pod Oliwą w 1627 roku, bo to była bitwa morska,a ryby przecież pływają w morzu. Dziwnie prawda? A tak mniej więcej czytało mi się książkę Macieja Rosalaka.